Opublikowano

O „Dwie szklaneczki wina” za dużo

Ludmiła Jakubczak

Ludmiła Jakubczak


Był zimny marcowy wieczór podobny do wielu innych marcowych wieczorów. W okienny parapet co rusz uderzały krople deszczu, najwyraźniej niezdecydowanego padać czy nie padać. „Będę miała dziś wakacje z deszczem, w twarz mi będzie dmuchał chłodny wiatr” — z odtwarzacza dobiegał głos Ludmiły Jakubczak. Niegdysiejszej damy polskiej estrady, której życie, dorobek i przedwczesna śmierć zdawały się niemałą egzotyką jak na warunki wciąż dojrzewającego do modelowej szarości PRL-u. Jakubczak urodziła się w Tokio, ponoć zupełnie przypadkiem, dorastała w Ukrainie, ale jako nastolatka przeniosła się do Warszawy. Gdy jej kariera wystartowała, szybko stała się zjawiskiem polskiej radiofonii. Łączyła nienaganną przedwojenną elegancję z powojenną dojrzałością, która z młodych dziewcząt robiła dorosłe kobiety. Miała w sobie wciąż jednak ten płochliwy urok czy może raczej urokliwą płochliwość, za którą wciąż często skrywa się młodość. Młodość niepewna jutra i niepewna siebie, ale całą sobą zafascynowana życiem i światem. I to wszystko pobrzmiewa do dziś w jej muzyce. Jeszcze przed końcem lat 50. trafiła pod skrzydła kompozytora i pianisty Jerzego Abratowskiego, z którym wkrótce wzięła ślub. Para współpracowała przy szeregu nagrań m.in. „Szeptem” z tekstem Jacka Korczakowskiego, które doczekało się wielu kolejnych wykonań, oraz nieśmiertelnego „Gdy mi ciebie zabraknie”, którego ponoć sam Abratowski nie lubił ze względu na melodię, uważając ją za nazbyt prostą. Zanim jednak Jakubczak miała szansę stać się ikoną polskiej piosenki, doszło do tragicznego wypadku. W listopadzie 1961 roku podczas powrotu z Łodzi po nagraniu programu telewizyjnego samochód Abratowskiego wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Jakubczak, która siedziała obok, zmarła w drodze do szpitala w wieku zaledwie 22 lat. Słuchaczom zostało po niej kilka fotografii, jedna dziesięciocalowa płyta długogrająca 1000 taktów z Ludmiłą Jakubczak, kilka singli i niewiele więcej nagrań w archiwach Polskiego Radia mających zostać wydanych dopiero na kasetach magnetofonowych i płytach kompaktowych.

1000 taktów z Ludmiłą Jakubczak

1000 taktów z Ludmiłą Jakubczak


I może ta tragiczna historia sprawiła, że piosenki śpiewane przez Jakubczak od zawsze wydawały mi się bliższe i ciekawsze aniżeli repertuar jej rówieśniczek — Reny Rolskiej, Ireny Santor, Sławy Przybylskiej. Ale nie tragedia sama z siebie! Raczej poczucie straty, które pozostawiła. Poczucie nieuniknionego, postępującego zapomnienia i próby jakiegoś okiełznania tego stanu rzeczy. Nie bez znaczenia pozostają charyzma i urok piosenkarki, które niezawodnie utrwalono w jej nagraniach. Nie wszystkie zresztą piosenki Jakubczak są warte tego, by poświęcać im czas i uwagę. Naliczyłem jednak przynajmniej tuzin takich, które nie są mi obojętne. Wśród nich musicalowe wyznanie miłosne („Dla ciebie kolczyki gwiazd”), bigbandowy kondukt żałobny wprost z Nowego Orleanu („Do widzenia, Teddy” Szpilmana) czy eksplodująca orkiestrowo emanacja codziennych zwad („Plamy na słońcu” Lutosławskiego). I oczywiście „Wakacje z deszczem” — enigmatyczne, wymijające, między wierszami nasiąknięte jakąś wewnętrzną przekorą, lekko gorzkie, nieprzesadnie sentymentalnie, rozliczające się uczciwie z przeszłością, obejmując teraźniejszość z lirycznym wyczuciem. Melodię napisała Hanna Skalska, tekst — jej mąż Kazimierz Szemioth, znany głównie z twórczości malarskiej. Nie udałoby się jednak tego wiatru i deszczu zaanimować, gdyby nie powściągliwa aranżacja na orkiestrę jazzową i podszyta uporem interpretacja wokalna Jakubczak. Była jeszcze dwa lata później nieco niezborna wersja Heleny Majdaniec. A piszę o tym wszystkim dlatego, że czasem „Wakacje z deszczem” przyzywają mnie i wciągają w krajobraz, który mógłbym nazwać domem, a którego bezbłędną emanację stworzyła Jakubczak — na pustą plażę w wietrzy pochmurny dzień późną wiosną albo wczesnym latem, gdy na przekór całemu światu jestem zupełnie sam i czuję się z tym najlepiej. Wszystko jest tak, jak być powinno. Ja, morze, piasek, wiatr i deszcz. I tamtego wieczora „Wakacje z deszczem” przyzwały mnie i wciągnęły w muzykę Jakubczak po długiej rozłące.

Niegdyś podczas słuchania płyty meloman, czy leżąc na sofie, czy przechadzając się po pokoju z rękoma założonymi za głową, oddawał się przede wszystkim przyjemności obcowania z muzyką. Czasem sięgnął po obwolutę, by przejrzeć tytuły i otaczające je nazwiska twórców. Bywało, że wydawca napisał od siebie o artyście kilka linijek wprowadzenia, ale trudno było tę jedną stronę w części jedynie zapisaną, studiować ponad muzyką, której towarzyszyła. Dziś, znak czasu, słuchacz, nawet miłośnik starych płyt, zwykle musi czymś zająć ręce i głowę — inaczej ta z całą pewnością eksploduje pozostawiona sama sobie! Dobiera się więc nasz współczesny meloman do telefonu i zaczyna dochodzenie — co, gdzie, jak, kiedy, po co i dlaczego. Tak było i tamtego wieczora. Gdy tylko dobiegły końca „Wakacje z deszczem”, Ludmiła rozpoczęła „Dwie szklaneczki wina” — jeden z tych utworów, które z niejasnych przyczyn nigdy nie doczekały się premiery na czarnym krążku. Najsubtelniejszy z subtelnych — wokalnie, tekstowo, aranżacyjnie z każdym odegraniem odtwarzający czarującą scenę miłosną z dwójką zakochanych spacerujących po starej Warszawie dojrzałą wiosną. Klimat tamtego spotkania jest tak niezobowiązujący, niewinny i szczery jak spowita kameralną jazzową mgiełką interpretacja Ludmiły. Para to milczy, to z tego milczenia wybucha radosnym śmiechem, błądząc między kinem, kawiarnią a straganem, ofiaruje sobie tego wieczora cały przestwór czasu. To prezent od serca, bez większego znaczenia, od nich samych dla siebie nawzajem, bez analizowania sytuacji, bez ekwiwalentnej wymiany, bez spoglądania na zegarek, jakby ten wieczór, ta wiosna, ta młodość i ta miłość miały się nigdy nie skończyć. Tak śpiewała o tym Ludmiła Jakubczak, a ja tę piosenkę w tym wykonaniu znam właściwie, od kiedy pamiętam. A wszystko dlatego, że w 1997 roku po przedwczesnej śmierci Agnieszki Osieckiej, znalazła się na wydanej przez Polskie Radio piosenkowej antologii poetki Pięć oceanów.

Tamtego wieczoru jednak „Dwie szklaneczki wina” zagrało dla mnie Spotify w doskonale znanej mi od wielu lat wersji lecz ze zgoła innym nazwiskiem wpisanym w polu „Artysta”. Należało ono do innej ówczesnej pieśniarki, nieporównywalnie, jak mi się przynajmniej wydawało, mniej popularnej niż Jakubczak — Dany Lerskiej. „Słyszałem coś Lerskiej, na pewno” — pomyślałem i natychmiast zacząłem przeglądać wirtualne katalogi nagrań. „Jestem, po prostu jestem” ze słowami Młynarskiego — znalazłem. Nie zasłuchiwałem się nigdy w tym utworze, kojarzyłem tylko tytuł, ale w tamtej chwili, zbity z tropu, od razu włączyłem. „Brzmi całkiem podobnie do Jakubczak” — mimowolnie pomyślałem po pierwszym refrenie — „mniej figlarnie, ale całkiem podobnie”. Przesłuchałem więc kolejnych kilka razy, na zmianę z „Dwiema szklaneczkami wina” i sam zacząłem wątpić. Nie tylko w archiwalia Polskiego Radia, w fundament mojego muzycznego wychowania. W ciągu chwili rzecz do tej pory niepodważalna — oto „Dwie szklaneczki wina” śpiewa Ludmiła Jakubczak — stała się cokolwiek podejrzana, z każdym pogłębionym odsłuchem bardziej wątpliwa. Jakubczak śpiewała głoskę eł w charakterystyczny dla kresów i starej polskiej szkoły teatralnej sposób — z tego powodu mój przyjaciel Kuba w czasach studenckich, zawsze gdy włączyłem Jakubczak lub można było do niej nawiązać, artykułował z przekąsem „Ludmiła!”. W „Szklaneczkach” jednak tego eł nie mogłem wysłyszeć, jakby rzeczywiście to jakiś inny głos, być może należący do owej Lerskiej, miał w rzeczywistości wykonywać to nagranie.

Zajrzałem najpierw do mojego źródła, tego, które dotąd było jak skała. Tam jednak nie znalazłem żadnej szczególnej wskazówki — wykonanie: Ludmiła Jakubczak, muzyka: Jerzy Abratowski — rok miał być 1961, nie mógł być zresztą niestety dla Ludmiły ani trochę późniejszy. Zacząłem więc przeglądać pobieżnie chronologię Osieckiej i zastanawiać się, jako że wszystkie pozostałe utwory Pięciu oceanów datowano później, czy to dla niej aby jako dla poetki niezbyt wcześnie. Tak naturalnie zawsze przychodziło mi słuchanie Jakubczak, że zupełnie umknęło mi przez te wszystkie lata, że jej towarzystwo na płycie, zgodnie z deklaracją wydawcy, było co najmniej o kilka lat starsze. 1961 rok to strasznie dawno. Osiecka miała wtedy 25 lat, nadal studiowała reżyserię. Radiowe Studio Piosenki miało rozpocząć swoją działalność dopiero dwa lata później. Nie czytałem nigdy o Osieckiej, a przynajmniej nie na tyle dużo, żeby móc jednoznacznie zdecydować. Zwątpienie się pogłębiło, gdy odkryłem, że według niektórych źródeł tekst napisała nie Osiecka, a Jacek Korczakowski, który także współpracował z Jakubczak i Abratowskim — był autorem kultowego „Szeptem” coverowanego po wielekroć, także współcześnie.

Ludmiła Jakubczak

Ludmiła Jakubczak


I tak oto w katalogu polskich nagrań gramofonowych „Dwie szklaneczki wina” wpisano podwójnie — raz jako utwór współdzielony przez dwie wykonawczynie: Ludmiłę Jakubczak i Kalinę Jędrusik (rzeczywiście, była wersja Jędrusik, nagrana w 1966 roku, znałem ją i odnalazłem zresztą od razu), gdzie autorką tekstu miała być Osiecka; drugi — przypisany Danie Lerskiej z wspomnianym Korczakowskim w roli tekściarza. Po kilkudziesięciu minutach gorączkowego prywatnego śledztwa w tej ważnej sprawie natury jak najbardziej osobistej (podczas którego wciąż w tle na zmianę towarzyszyły mi Jakubczak i Lerska, a może tylko jedna z nich…) dokopałem się do sedna — otóż „Dwie szklaneczki wina” w wykonaniu Dany Lerskiej Polskie Nagrania wydały na siedmiocalowej epce, tzw. czwórce w 1965 roku. pod numerem katalogowym N0367. Zamarłem.

Wykonanie Jakubczak odgrzebano dopiero po latach gdzieś w archiwaliach. I być może ktoś, kto w tym archiwaliach grzebał, wypiwszy o dwie szklaneczki wina za dużo pomylił się, nieświadomie drwiąc sobie ze mnie potwornie, i zamienił Lerską na Jakubczak. Tym samym błąd poszedł w świat, rozprzestrzeniając się odtąd bez żadnej kontroli czy weryfikacji źródeł. W dobie fejk niusów to scenariusz najzupełniej prawdopodobny. Wydana w latach 60. płyta gramofonowa musiała stanowić niezbity dowód — winy pracownika archiwów Polskiego Radia — pomyślałem. Moje wstępne poszukiwania nie przyniosły oczekiwań. Na Spotify, na Youtubie, wszędzie jedną i tę samą wersję znaną mi doskonale od dziecka podpisywano to nazwiskiem Jakubczak, to Lerskiej. Ale mogła śpiewać ją tylko jedna z nich. Nie mogły nagrać obie dwóch identycznych wykonań w identycznym aranżu, a tekst napisać musiał jeden człowiek — Osiecka lub Korczakowski. Przełknąłem ślinę i kupiłem na Allegro jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz siedmiocalowego singla, w stanie bardzo dobrym, jak na swoje lata, co znaczyło tylko tyle, że miałem niczego sobie po nim nie obiecywać. Tak zrobiłem.

W zasadzie zapomniałem o sprawie na kilka dni, ale gdy już odebrałem płytę, emocje powróciły. Zanim położyłem płytę na talerzu gramofonu, dokładnie przestudiowałem etykietę, która z grubsza potwierdzała to, co udało mi się znaleźć wcześniej w sieci. Postanowiłem jednak, zgodnie z kolejnością piosenek na krążku, przesłuchać najpierw pozostałe utwory, by jeszcze na tym obcym gruncie, upewnić się, jak się sprawy mają. I już wtedy zacząłem oddychać jakby lżej, bo choć nie mogłem jeszcze mieć pewności, to grunt okazał się obcy na wskroś. Niespodziewanie bigbitowym aranżom, ówcześnie niewątpliwie na czasie, nie udaje się przykryć pewnej staropanieńskiej maniery wokalnej Lerskiej, która pozycjonuje ją niewątpliwie bliżej Santor niż Jakubczak. To muzyka lekka, łatwa i przyjemna, w sensie w jakim nigdy nie użyłbym tego określenia do opisania tej części muzyki Jakubczak, którą rzeczywiście cenię.

Wreszcie, gdy przyszła kolej na „Dwie szklaneczki wina”, już pierwsze sekundy przyniosły mi ulgę. To zupełnie inna piosenka. Ta sama, ale inna. Zaaranżowana ładnie na wibrafon, też po jazzowemu, zaśpiewana lekko, ale bez tamtego chwytającego za serce uroku i zupełnie innym głosem — większym, ale tej wielkości nadużywającym. „Biedny anonimowy archiwisto Poskiego Radia oczerniony przeze mnie niesłusznie” — pomyślałem do siebie zupełnie uradowany. I zastanowiłem się, jak też nie przeszło mi przez myśl, że ktoś w Polskich Nagraniach pół wieku demu mógł nie zadecydować, by to „Dwie szklaneczki wina” w wersji Ludmiły Jakubczak trafiły na czarną płytę. Za bardzo zakochany byłem w tym wykonaniu, by móc, bez twardych dowodów dopuścić myśl, że to nie tę piosenkę znajdę na czwórce Lerskiej. Tymczasem rzeczywistość, mimo pewnej niewypowiedzianej ulgi, okazała się rozczarowująco przewidywalna. Bo fejk niusy rozsiewa współcześnie na Spotify Warner Music, obecny właściciel katalogu Polskich Nagrań, a jedynego wydania na czarnej płycie doczekała się wersja piosenki, która nieszczególnie tego wydania się domagała. I choć to nie tak, jakby się chciało, to na szczęście jedynie w jakiejś części. Tym samym tajemnica, z którą zresztą was zostawię, ogranicza się do pytania, kto napisał słowa tej piosenki — Osiecka czy Korczakowski. Niewątpliwie mamy tu więc o „Dwie szklaneczki wina” za dużo i przyznam, że od tego nadmiaru, wbrew przysłowiu, w pewnym momencie odrobinę i mnie rozbolała głowa. Ku ukojeniu polecam plejlistę ładnych piosenek Ludmiły Jakubczak.