Opublikowano

Nieznośna lekkość bytu

Nieznośna lekkość bytu

Milan Kundera, „Nieznośna lekkość bytu”, wyd. W.A.B. 2013


Są takie książki, po których przeczytaniu, ma się poczucie, że można się o nich wypowiedzieć jedynie w sposób pełny i konstruktywny, bo inaczej byłaby to ujma dla autora, który wspiął się dla nas na wyżyny elokwencji i nie sposób mu się nie odwdzięczyć. Nie sądziłem, że „Nieznośna lekkość bytu” Kundery może być dla mnie tego typu książką. Prawdę mówiąc, ta myśl opętała mnie dopiero po skończonej lekturze. Zacząłem dość lekceważąco. Może dlatego, że Kundera w ostatnim czasie kojarzył mi się głównie ze studentkami bohemistyki czy romanistyki (a bywa pewnie, że i jednego, i drugiego), które najpierw bez opamiętania zaczytują się w książkach autora, żeby kilka lat później oskarżać jego samego o mizoginię na forach czytelniczych i zaklinając się, że dopiero teraz wiedzą lepiej.

Nie chciałem być częścią tej grupy, postanowiłem być ponad to. Swojego poprzedniego Kunderę czytałem z ołówkiem w ręku, zakreślając każdy fragment, który miał wyrażać instrumentalne podejście autora wobec kobiet, zakładając oczywiście, że jego męscy bohaterowie mogą być traktowani jako bezpośrednie przedłużenie pisarza (co samo w sobie jest tezą śmiałą). Wszystko to było zupełnie daremne, podobnie jak ja sam próbujący zdystansować się do pisarza, którego lubię. W „Lekkości”, która jest chyba jego najszerzej znanym utworem, także za sprawą hollywoodzkiej adaptacji filmowej, Kundera nie ukrywa się za swoimi postaciami. Występuje otwarcie jako pisarz, narrator opowieści, którą sam wymyślił i odnosi się zresztą bezpośrednio do tego, jak i dlaczego tworzy swoje postaci, jak przy ich pomocy może przekraczać pewne granice, których nie ośmieliłby się przekroczyć w swoim własnym życiu.

Tym samym w kolejnych częściach (bardziej niż rozdziałach) poznajemy czwórkę głównych bohaterów zaplątanych nawet nie tyle w miłosny czworokąt, co w figurę o zmiennej i niełatwej do określenia liczbie wierzchołków. Jest Tomasz, zdolny i ambitny chirurg-erotoman; jest pisana mu w gwiazdach Teresa, miłośniczka książek, epizodyczna fotografka uciekająca ze wsi od przytłaczającej matki; jest Sabina, zbuntowana malarka, którą z Tomaszem łączy całkiem regularny romans i wreszcie Franz, genewski akademik, który potrzebuje bodźców, ale jest beznadziejnie wierny własnym zasadom. Kundera snuje opowieści, które dotyczą czasem tylko jeden ze swoich postaci, czasem mniej lub bardziej każdej z nich, plącze ich nici, a w ich umysłach sieje wątpliwość, czy to co ich połączyło to przypadek czy przeznaczenie. Każde z nich jest na swój sposób dla czytelnika intrygujące, ma swoje własne motywacje i każde z nich szuka: celu, szczęścia, spełnienia, jakkolwiek to nazwać.

Nie są to postaci skazane na ciężką fizyczną harówkę, która definiowałaby ich życie. Przeciwnie — na pierwszy rzut oka drzwi możliwości otwierają się dla każdego z nich, jeśli nie szeroko, to przynajmniej wystarczająco, by z tych szans skorzystać. A jednak mierzą się wciąż z jakimś niedającym się podrapać niepokojem, dylematem, może brakiem. Tak przynajmniej ja odczytuję przez pryzmat tych historii tytułową nieznośną lekkość bytu, rzecz wcale nieobcą i mnie, i, jestem przekonany, większości myślących i czujących Europejczyków. Dlatego to tak rezonuje. Postaci są opisane z niesamowitą precyzją i nawet jeśli Kunderze zdarza się stwierdzić coś banalnego, głupio próbować liczyć przypadki, które stanęły na drodze spotkania Tomasza i Teresy, uderzyć w melodramatyczną nutę, potrafi tę chwilę pisarskiej słabości ograć na swoją korzyść. Kanwą opowieści zmuszającą bohaterów do podejmowania dramatycznych decyzji jest oczywiście ówczesna sytuacja polityczna z punktem zwrotnym w postaci inwazji państw Układu Warszawskiego na Pragę w sierpniu 1968 roku, która rozpoczęła w Czechach okres politycznych represji. Bezlitosny system nadaje tu oczywiście bieg losom bohaterów, ale nie jest już, jak w „Żarcie”, w samym centrum zainteresowania pisarza, mimo że poświęca mu stosunkowo dużo uwagi.

Kundera pozwala sobie zresztą na wiele. Jest pewny tego, co i jak chce przekazać. Przed samym finałem powieści, wplata w jej bieg imponujący esej o kiczu jako zaprzeczeniu istnienia gówna, odkrywając jednocześnie jedno z narzędzi propagandowych znienawidzonego systemu opresji i motywację życiową jednej ze swoich postaci. Samo zakończenie książki wymykające się klasycznym formom zamkniętych historii, z jednej strony pozostawia czytelnika z przestrzenią na własne dopowiedzenie, z drugiej jasno przedstawia to, co on sam przeznaczył swoim bohaterom. Ten trudny do zrealizowania dualizm po raz kolejny akcentuje warsztat Kundery jako znakomitego pisarza. Na ostatniej prostej, gdy wreszcie ma wpaść w pułapkę melodramatycznego banału, którą, jak myślałem wówczas ja, sam na siebie przecież zastawił (sam się prosił!), robi zręczny unik: sam znika, a swoich bohaterów zostawia tête-à-tête z czytelnikiem.

Nieznośna lekkość bytu

Opublikowano

Opowieść podręcznej

Opowieść podręcznej

Margaret Atwood, „Opowieść podręcznej”, wyd. Wielka Litera, 2020


Zrobiłem się ostrożny w ostatnich latach i gdy widzę okładkę popularnej książki, wzmagam czujność. Nawet jeśli ta okładka ma gustowny design, a autorkę obsypuje się nagrodami. Do „Opowieści podręcznej” podszedłem więc z pewną rezerwą. Nie jestem już pewien, w jaki sposób lody zostały przełamane, ale stało się to szybko. Nie uważam się za miłośnika powieści z nurtu social fiction, ale świat nakreślony przez Margaret Atwood zafascynował mnie i przeraził jednocześnie.

Opowieść dziejąca się w niedalekiej przyszłości przedstawia świat po rewolucji post-chrześcijańskich fundamentalistów religijnych, których ofiarą padły liberalne Stany Zjednoczone Ameryki lat 80. zeszłego wieku. To, co było wcześniej zrównano z ziemią, zarówno dosłownie, materialnie, jak i w sferze organizacji społeczeństwa i rządzących w nim zasad. Obraz świata Atwood jest skrajnie szowinistyczny i redukuje kobiety do tradycyjnych ról społecznych — matki, gosposi, piastunki, ciotki — narzędzi, mających utrzymać ciągłość męskiej linii, możliwie najmniej wchodząc im w drogę. Role te zresztą przyporządkowane są im przez mężczyzn — kobiety mają je jedynie wypełniać. Karą za niesubordynację jest śmierć (względnie okaleczenie, a dopiero kolejnym razem śmierć). W tym ograniczonym spektrum ról w obliczu rosnącej niepłodności znalazły się także podręczne, których zadaniem jest rodzić dzieci wysoko postawionych oficjeli, których żony okazały się do tego niezdolne (bo kolejną zasadą jest to, że wina za brak potomstwa jest zawsze po stronie kobiety). Jedną z tych podręcznych jest nasza narratorka, która z potrzeby serca opowiada swoją historię, choć wie, że nie ma szans, by została ona usłyszana, ani tym bardziej wysłuchana.

I chyba właśnie intymność jej wyznań, idąca w parze zawsze z ograniczeniem informacji o świecie, w którym przyszło jej żyć, sprawia, że jej przemyślenia czyta się z mieszającymi się ze sobą złością, lękiem i ekscytacją. A jest to świat, w którym czytanie jest zakazane, rozmowy są niebezpieczne, a jednym oknem na świat ma być propagandowa telewizja. Mimo tego, że Atwood opisuje przemoc bez ogródek (ale też nie upaja się nią, jak twórcy serialu zrealizowanego na kanwie powieści), najbardziej wstrząsającym elementem są jednak opisy samej rewolucji, tego, jak Ameryka, którą znamy, przeistoczyła się w państwo policyjne. Czy to realne? Trudno mi ocenić, ale brzmi realnie, zwłaszcza jeśli w cywilizowanych krajach coraz bardziej zuchwale kwestionuje się ostatnio prawa kobiet, a Białorusinom mimo pospolitego ruszenia w 2021 roku wciąż nie udało się obalić pirackiego reżimu Łukaszenki. I to ta porażająca aktualność opowieści Atwood jest chyba powodem renesansu zainteresowania nią. Bardziej niż udany wizualnie, ale topornie rezygnujący z niuansów Atwood serial.

Opowieść podręcznej