Opublikowano

Malarz świata ułudy

Malarz świata ułudy

Kazuo Ishiguro, „Malarz świata ułudy”, wyd. Albatros, 2022


Pamiętam, że gdy wręczano Kazuo Ishiguro literackiego Nobla kilka lat temu, media wytrwale podkreślały, że autor jest Brytyjczykiem, skutkiem czego ja sam podświadomie zakwestionowałem jego japońskość — kulturową, literacką, narodową. Pogłębiały to wrażenie głośne zachodnie adaptacje jego równie zachodnio prezentujących się powieści „Okruchy dnia” i „Nie opuszczaj mnie”. Mimo tego gdy wreszcie wybrałem z jego dorobku pozycję do przeczytania, instynktownie sięgnąłem po „Malarza świata ułudy”, którego akcja dzieje się w powojennej Japonii.

Jak poinformowała mnie nota na obwolucie pisarz w istocie urodził się w Nagasaki, ale w wieku zaledwie kilku lat wyjechał z rodziną do Wielkiej Brytanii, gdzie żyje i pracuje do dziś. Jego związki z kulturą własnej ojczyzny nie zostały zresztą zerwane, jak wcześniej sobie wyobrażałem i „Malarz” jest tego doskonałą emanacją. Ishiguro wraca do czasów, na krótko przed swoim narodzeniem, odtwarzając za pomocą pierwszoosobowego strumienia świadomości rozmaite wątki z życia poważanego emerytowanego już tytułowego malarza. Fabuła kluczy wokół kilku głównych wątków — próbami znalezienia męża dla młodszej córki (której wojna ukradła jej najlepsze lata), nawiązywania relacji z kilkuletnim wnukiem, ewolucji własnego stylu malarskiego i redefinicji pojęcia patriotyzmu z czasów wojny już po jej zakończeniu.

Wszystko splata się, trochę jak w filmie Ozu, w bardzo naturalnie płynącą opowieść, skrzącą się żywymi szczegółami, ale meandrującą, trochę jak w prozie Kawabaty, między tematami i co rusz powracającą do wcześniejszej myśli z jakimś nowo ukazanym kontekstem. Mimo niezbyt uporządkowanej chronologii i anegdotyczności przedstawionej tu historii, trochę jak na obrazach ukiyōe (do których nawiązuje zresztą tytuł książki), cechują ją prostota i przejrzystość. Pod tym względem jest w istocie do szpiku japońska, co na początku szczerze mnie zdumiało. Opowieść malarskiego mistrza charakteryzuje też jednak zbyt daleko idący w moim odczuciu dydaktyzm. Jest to oczywiście perspektywa narratora, ten jednak zbyt często dzieli się z czytelnikiem swoją wizją świata tam, gdzie można było zostawić go ze szlachetniejszym niedopowiedzeniem.

Ishiguro żywo maluje w powieści powojenny pejzaż nie tylko będących w odbudowie miast, ale przede wszystkim japońskiej obyczajowości i politycznych meandrów w kontekście życia artysty we wciąż dalece hierarchicznym społeczeństwie. To całkiem interesująca i kunsztownie napisana historia, która jednak, jestem przekonany, podobnie jak tytułowy „świat ułudy”, skazana jest na to, by wkrótce ulotnić się z pamięci nawet najuważniejszego z czytelników.

Malarz świata ułudy

Opublikowano

Lata

Lata

Annie Ernaux, „Lata”, wyd. Czarne, 2022


Aż odświeżyłem sobie listę literackich noblistów z ostatnich lat, żeby móc z przekonaniem stwierdzić, że to nie jest tak, że gdy jakiś pisarz dostanie tę nagrodę, ja zaraz rzucam się na jego dostępny akurat w danej chwili wycinek dorobku, żeby tylko móc jakkolwiek się wypowiedzieć. To był przypadek, że w moje ręce trafiły „Lata” Annie Ernaux. Przypadek, któremu nie umiałem i nie chciałem się opierać. Pisarka podobnie jak poprzedni francuski noblista, skądinąd jeden z moich ulubionych autorów w ogóle, Patrick Modiano, porusza tutaj temat pamięci tak zbiorowej, jak i indywidualnej. Robi to jednak nieporównywalnie inaczej.

„Lata” to oparta na kanwie życia Ernaux powieść-kronika, którą, jak szczerze stwierdza na jej kartach sama autorka, napisała, aby „uratować okoliczności swojego życia” przed zapomnieniem. To hołd złożony rzeczom ważnym i zupełnie przypadkowym, które jednak nie uległy jeszcze zapomnieniu. To zarazem bardzo intymna historia jednostki i doświadczenie pokoleniowe wielu splecione w naturalnym i nieodzownym uścisku upływających lat i przewracanych kartek. Ernaux nie tylko rezygnuje tu jednak z pierwszoosobowej narracji, ale otwiera się na kontekst swojego życia nawet bardziej używając naprzemiennie formy bezosobowej (że się było, czytało, kupowało, etc.) i mnogiej w dwóch wariantach — „byliśmy” i „byłyśmy”. Przyjemnie próbowało mi się odgadywać, w którym fragmencie Ernaux pisze raczej o sobie, w której jest głosem tego, co w danej chwili myśleli Francuzi, a w której staje się rzeczniczką swojego środowiska (którego otwarcie nie precyzuje, ale przez jej ocenę kolejnych wydarzeń czy postaci, można je sobie dowyobrazić). Jest szczera, nie sili się w swojej kronice na obiektywizację. Otwarcie kibicuje socjalistom, wyznaje wartości feministyczne i wydarzenia oraz idee związane z emancypacją kobiet są ważnym elementem tej historii, z niezwykłą zręcznością opisuje kolejne stadia ewolucyjne niepodzielnie rządzącego światem zachodu konsumpcjonizmu, udaje jej się uchwycić dający się łatwo w swojej oczywistości przegapić proces laicyzacji Francji, relacjonuje kolejne niepokoje społeczne i krucjaty polityczne przeciw rosnącej imigracji. Stara się opisywać rzeczy tak, jak w danej chwili sama je widziała lub ogólnie je widziano. Głosy wciąż się mieszają. Zupełnie jak w życiu.

Ten dość niezwykły sposób narracji z początku bez reszty mnie zafascynował, choć, jak się potem przekonałem, był drugorzędny w stosunku do tego, o czym Ernaux pisała. Mimo tego w trakcie lektury w pewnym momencie ogarnęło mnie (mylne) przeświadczenie, że to formuła się wyczerpała. Było to, gdy pisarka odnosiła się do kolejnych wydarzeń upolitycznionych lat siedemdziesiątych, pełnych obcych a przynajmniej obco brzmiących nazw i nazwisk (choć obszerne przypisy tłumaczy naprawdę pomogły mi w rozszyfrowaniu niejasnych kodów kulturowych), niezliczonych meandrów niekończącej się opowieści o walce o władzę (i prawa). Ożywałem za to zawsze, gdy tylko robiło się bardziej intymnie. Ernaux odnosiła się w tych fragmentach najpierw do swoich rodziców, rówieśników, później partnerów, dzieci, wnuków — relacje z ludźmi, tymi dookoła i tymi (wcale nie jednostronnymi!) ukrytymi za książkami, filmami, płytami, musiały stać się osią tej niezwykłej kroniki. W każdym przypadku Ernaux stara się zresztą szczerze odwzorować to, co w danej chwili myślała i czuła, przy czym (co stanowi dla mnie w dużej mierze o wartości tej książki) — uczucia i emocje są dla autorki równie ważne, co wydarzenia, których dotyczą. Dzięki temu nawet jeśli sam jako czytelnik, zupełnie od pisarki różny, widziałem rzeczy opisywane przez Ernaux nieco inaczej, jej perspektywa przez cały czas pozostawała dla mnie prawdziwa i bliska. Zastanawiałem się przy tym, jak na tę książkę zareagowaliby ludzie z mojego otoczenia — czy tak jak mnie ujęłaby ich czułość Ernaux w opisywaniu artefaktów swojej przeszłości? Czy mógłbym włączyć ich do własnej kroniki zdaniem „rozczulaliśmy się, gdy Annie Ernaux prowadziła nas przez okoliczności swojego życia” (a jakiś tłumacz być może dopisałby życzliwie w przypisie, że chodzi o „Lata”, które czytało się z przejęciem na jesieni 2022, gdy Ernaux dostała literackiego Nobla)?

Lata