Opublikowano

Christmas That Could Have Been

front

Przez ostatnie lata pisałem przy okazji świąt o wyciszeniu, odpoczynku i empatii, których sam potrzebowałem. Za nami następny trudny rok, w którym pandemię zastąpiły wojna i kryzys — kolejne święta wyjątkowe nie tylko ze względu na samą aurę końca roku. Sprawy większe niż my, które choć dotykają nas mniej lub bardziej bezpośrednio, mają to do siebie, że często toczą się własnym biegiem niezależnie od naszych jednostkowych działań i decyzji.

Dlatego w tym roku spróbowałem ze świątecznym mikstejpem inaczej, niejako wracając do korzeni serii — do tradycyjnego wokalnego popu i bigbandowego jazzu lat 40. i 50., do orkiestrowych walczyków, melodyjnych refrenów przyozdobionych dzwoneczkami albo zupełnie melancholijnych świątecznych niemalże standardów, melodii, których nigdy nie grano w radiu w tej części Europy. Moje wybory były jednak na przekór jednej z najbardziej daremnych świątecznych tradycji, zgodnie z którą rzesze wokalistów i zespołów śpiewają po raz kolejny ciągle te same utwory. Piosenki, które znalazły się na płycie mają w większości swoje lata, ale nie doczekały się dziesiątek wykonań. Mogły stać się wielkimi standardami bożonarodzeniowego śpiewnika, ale los chciał inaczej — na wiele lat pokryły się kurzem i dopiero epoka cyfrowa przyniosła im obietnicę nowego życia. Zrobiłem więc w tym roku digging jak się patrzy, choć niektóre z obecnych tu numerów, na czele z „Santa Claus Came in the Spring” Benny’ego Goodmana są na moich domowych plejlistach obecne od lat.

Idąc o krok dalej, to kronika alternatywnej historii, opowieść o tym, co mogłoby być, gdyby zamiast „White Christmas” świat nucił „Hither and Thither and Yon” wraz z Mighty’m Sparrowem lub „You Don’t Have to Be a Santa Claus” The Mills Brothers. Pod tym względem to propozycja zupełnie fantastyczna, co starałem się oddać też, tworząc tegoroczną okładkę (z pożyczonych elementów, dziękuję z tego miejsca ich anonimowym autorom, ale w tym roku jednak samodzielnie).

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są na Mixcloudzie. Można słuchać także na Spotify.

Opublikowano

Better Than Fine

Better Than Fine

W zeszłym roku było o empatii i trosce, w tym postanowiłem wniknąć nieco głębiej w to, co musi pośrednio leżeć u ich podstaw, czyli nasz własny dobrobyt rozumiany jako zdrowy egoizm, równowaga pomiędzy tym, co nasze własne, co czyjeś a co nasze wspólne. Trudno na dłuższą metę troszczyć się o kogoś, nie myśląc w ogóle o sobie, trudno przejmować się kryzysem klimatycznym, nie mając co włożyć do garnka, trudno uczciwie pokochać kogoś innego, gdy nienawidzi się siebie. Jeśli ja czuję się szczęśliwy, spełniony, stabilny, niekoniecznie samozadowolony, ale też nie targany życiowymi burzami, jestem dużo bardziej skłony i gotów do tego, aby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują — jestem gotów, żeby pomóc najpierw tym najbliższym mi — mojej rodzinie, moim przyjaciołom, moim sąsiadom, mojej społeczności, mojemu miastu, mojemu regionowi, mojemu krajowi, mojemu kontynentowi, mojej planecie…

Zwrócićcie uwagę jak płynnie „moje” zazwyczaj przechodzi w „nasze”, co z jednej strony przez pewną ogólność i dystans, zwalnia nas z jakiejś odpowiedzialności za „nasze”, ale też pokazuje, co kluczowe dla tegorocznych życzeń, że „nasze” składa się z wielu „moich”. Za tym wyświechtanym hasłem, że zmiana zaczyna się w nas, zazwyczaj kończących na bilbordach reklamowych, kryje się wbrew pozorom faktyczna moc, ale trzeba ciągłej pracy nad sobą, by być w stanie z niej korzystać.

Życzę Wam zatem, byście czuli się jak Fiona Apple — lepiej niż dobrze. W tym tytułowym życzeniu jest zresztą ukryty także — niemniej ważny w kontekście obecnej sytuacji społeczno-polityczno-ekologicznej — świadomy nonkonformizm, dzięki któremu wiemy, kiedy wstać i zabrać głos, ale także kiedy nie musimy tego robić. Nie musimy wielu rzeczy i dzięki temu, że potrafimy nie musieć, możemy chcieć, żyć i czuć! Nie samozadowolenie, które pozwala nam spocząć na laurach, ale raczej poczucie spełnienia, które wyłącza nas z owczego pędu, byśmy mogli skupić się na tym, co naprawdę uważamy za ważne i dać temu siebie.

Tegoroczna okładka jest hołdem dla jednej z najwspanialszych świątecznych płyt w historii — December George’a Winstona z 1982 roku. Znajdziecie ją w całości na mojej dorosłej świątecznej mega·plejliście bez dzwoneczków.

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są tutaj.

Opublikowano

No Tweedledee, No Tweedledum: Songs to Help You Feel Slightly Better This Christmas

tweedle

Co roku wygląda to podobnie — gdzieś pomiędzy reklamą multiwitaminy dla seniorów, która bez wątpienia będzie idealnym prezentem gwiazdkowym dla babci, a okazją nie do odrzucenia, że wydając więcej, zyskasz więcej, a do tego pomożesz chorym dzieciom — pojawiają się uśmiechnięci celebryci w czapkach mikołajów starający się udowodnić, że w wigilię nawet oni mówią ludzkim głosem, możesz więc i ty. I owszem, niezależnie od formy przekazu, przekonanie kogoś, że warto spojrzeć nieco dalej niż na czubek własnego nosa i podzielić się kromką chleba (czy też całą lodówką) z potrzebującym, jak najbardziej zasługuje na pochwałę. Istnieje też jednak aspekt świąt, który trudno wpisać w format reklamy telewizyjnej. Ci z drugiej strony będą więc nieufnie przyglądać się tamtym od rozdawania lodówek, apelując, że w Świętach chodzi o to, by zwolnić — wyłączyć telefon, powiedzieć matce, że się ją kocha, spędzić z dzieckiem pół dnia na budowaniu szkaradnego zamku z klocków. Odpocznijmy od dedlajnów, popatrzmy sobie wreszcie w oczy i między kolejnymi kawałkami sernika zanudźmy się swoim towarzystwem do tego stopnia, że za tymi dedlajnami zatęsknimy.

I oczywiście, że Boże Narodzenie jest rzecz jasna dobrym czasem, by się zatrzymać i odetchnąć od codziennej bieganiny. Ja jednak w tym roku postanowiłem pójść o krok dalej i w trzynastą odsłonę świątecznego mikstejpu The Twelve Days of Christmas wpisać quasi-koncepcyjną meta-myśl, że oto znów nadarza się okazja, by spróbować względem bliskich i dalszych nam wykazać się większą empatią. Dopiero jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że myśląc lub mówiąc o innych w kategoriach empatii, kołatała mi gdzieś w głowie nieuświadomiona wcześniej myśl, że to jedna z tych największych ludzkich cnót — sposób myślenia o świecie, ludziach i rzeczach, do którego ja sam chciałbym dążyć. I pomyślałem, że jakkolwiek mnie samemu czasem z tą empatią nie idzie, jak bym chciał, spróbuję się tym punktem widzenia podzielić. Utwory na No Tweedledee, No Tweedledum są w dużej mierze wyciszające — nie znajdziecie tu tańczących zabawek (z jednym tylko wyjątkiem) czy wirujących choinek, nie znajdziecie tu też śladów przedświątecznej krzątaniny, aż wreszcie — nie będzie ani Tweedledee, ani Tweedledum, którzy zgodnie z Disneyowską interpretacją Alicji w krainie czarów jawili mi się jako sprawcy niepotrzebnych zupełnie zamieszań niesłużących nikomu, ani niczemu (a oprócz tego, hej!, mają przecież bardzo świątecznie brzmiące imiona godne psotnych ołowianych żołnierzyków porywających pozytywkową tancereczkę w wigilijną noc na świąteczną paradę zabawek). To wyciszenie jest z jednej strony wyrażeniem potrzeby swoistej życiowej harmonii, której sam ostatnio poszukuję, z drugiej zaś warunkiem, by móc z przekonaniem dążyć do większej dla drugiego człowieka empatii.

Piosenki w tym roku przedstawiają więc różne historie i perspektywy — dla kogoś święta będą czasem duchowego odnowienia, ktoś inny spojrzy na nie przez pryzmat rodzinnego spotkania, inny ktoś pogrąży się w smutku i nostalgii, a jeszcze kogoś bożonarodzeniowy blichtr, a nawet sama idea świętowania, może wprawiać w gniew. Z niektórymi z tych spojrzeń pewnie się zgodzimy, jakieś przypiszemy sobie, a w którymś dojrzymy siebie sprzed lat, w jeszcze innym zaś — kogoś, kogo dobrze znamy, ale nie możemy znaleźć z nim wspólnego języka. Jedne, przez podobieństwo doświadczeń, nawet tych dawno minionych, zyskają nasze zrozumienie, z innymi będziemy musieli się oswoić, pozostałe na długo wydadzą się nam obce. To dobry czas, by samemu w sobie tę obcość oswoić i zastanowić się, czy nie wyrządzamy komuś i sobie jakiejś krzywdy, negując doświadczenia i świadectwa innych w oparciu o swoje własne. I tego sobie i Wam życzę, nie tylko na i od święta!

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są tutaj.