Yukio Mishima, „Złota pagoda”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2017
Ta bez wątpienia najambitniejsza powieść Mishimy, z którą miałem do czynienia, kolejno mnie zaintrygowała, olśniła, znużyła, aż wreszcie przyniosła mi ulgę. I być może moje zmieniające się odczucia były poniekąd paralelne temu, co było udziałem głównego bohatera powieści — młodego mnicha zen z japońskiej prowincji, który za wstawiennictwem zmarłego ojca, trafia do kompleksu świątynnego tytułowej złotej pagody. To historia, w której w równych proporcjach mieszają się rozczarowanie sobą i przekonanie o własnej wyjątkowości, gdzie narastający konflikt wewnętrzny przybiera formę nietypowej obsesji, urojonej miłości do pawilonu Kinkaku-ji. Ambicja Mishimy zawiera się gdzieś pomiędzy tym, że powieść luźno adaptuje prawdziwą historię, która w 1950 roku wstrząsnęła Japonią, a tym, że na gruncie psychologii i filozofii, także filozofii zen, dokonuje próby rekonstrukcji świata wewnętrznego tragicznego bohatera.
Wszystko to w doskonałym tłumaczeniu Anny Zielińskiej-Elliott i formie błyskotliwego solilokwium mnicha Mishimy w pierwszej tercji nabiera rumieńców i sprawia, że rumieni się czytelnik — tak przynajmniej było ze mną. Aż w pewnym momencie Mishima, jak na japońskiego pisarza prawie-noblistę przystało, zaczął się gubić w swoich dygresjach, analizować po raz drugi i trzeci to, co już zdążył wyczerpać chwilę wcześniej, brnąć w teoretyczne rozważania tam, gdy potrzeba było pchnąć tę historię choć trochę do przodu. Mogę tu życzliwie założyć, że w zamyśle autora było stopniowe przenoszenie akcji rzeczywistej do świata wewnętrznego bohatera, czego emanacją mogą być raczej lakoniczne opisy tego, co faktycznie się wydarzyło, co rusz przeplatane obszernymi tych skrawków analizami bohatera. Całości niewątpliwie nie brak charakteru czy meritum. Mimo trudniejszych momentów „Złota pagoda” jest intelektualnie, emocjonalnie, moralnie i literacko stymulującą lekturą.