Opublikowano

Trzech panów w łódce (nie licząc psa)

Trzech panów w łódce (nie licząc psa)

Jerome K. Jerome, „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)”, wyd. Zysk i S-ka, 2020


To niby nic odkrywczego, że komedie starzeją się gorzej niż dramaty, nawet jeśli w danej chwili cieszą się większym powodzeniem. Nie powinienem więc dziwić się, że późno dziewiętnastowieczne opowiadanie o wyprawie łódką opisywane jako zabawne, w istocie zabawne nie jest. A przynajmniej nie dzisiaj i nie dla mnie. Mimo wszystko jestem trochę zawiedziony, bo gdy odkryłem całkiem niedawno istnienie tego utworu, zapaliłem się do niego bardzo. Zetknąłem się z opinią (teraz już nie pamiętam gdzie i jak, ale wziąłem sobie ją do serca), że to rzecz nie tylko przystępna, ale też elokwentna, a przede wszystkim to „boki zrywać”. Następnego dnia miałem ją w ręce i zacząłem lekturę — obiecująco. Rys jest taki: mamy trzech angielskich dżentelmenów, którzy decydują się na wspólny rejs Tamizą. Jeden z nich jest hipochondrykiem, towarzyszy im pies, a po drodze czekają ich rozmaite perypetie. Bez szaleństw, ale może się udać.

Początek jest niezbyt lekki, ale niesiony swadą narratora, robi dobre wrażenie. Niestety kolejne rozdziały podobnie cierpią na deficyt akcji, a nadmiar piętrowo budowanych dygresji o wszystkim i niczym. Strumień świadomości napędzany niekończącymi się anegdotami, a akcja, trochę jak w telenoweli, poza kadrem. Bohaterowie przemieszczają się po rzece niemalże tylko dzięki temu, że książkę podzielono na rozdziały. Można więc przyjąć w kolejnym, że są już w nowym miejscu i stąd zacząć nowy łańcuszek anegdotek. Akcja, jeśli jest, to w postaci opisowego slapsticku — ktoś wpadł w rzeki, ktoś zrobił komiczną minę, ktoś się przewrócił. Śmiechu co nie miara. Zapamiętałem dwa momenty, kiedy uśmiechnąłem się do siebie, ale może były trzy, na pewno nie więcej. A czytało się koszmarnie — autor jest człowiekiem inteligentnym, ale pisze kompletnie o niczym w sposób przesadnie zawiły. Styl ma nie najgorszy, tłumaczowi mogę też uścisnąć rękę, gdy będę składał kondolencje — tego czasu, który spędził z tym tekstem, nie odzyska nigdy. Ja koniec końców sam bym się poddał w połowie (próbowałem), ale akurat na urlopie zdążyłem przeczytać już wszystko inne, co ze sobą miałem i nie było wyjścia.

Trzech panów w łódce (nie licząc psa)