R. Buckminster Fuller, „Instrukcja sterowania statkiem kosmicznym Ziemia”, wyd. Księgarnia Akademicka, 2019
Dotarłem do tej książki tak, jak po nitce trafia się do kłębka. Po projekcji dokumentu „Planeta 2.0” (ang. „Spaceship Earth”) podczas tegorocznej edycji festiwalu Docs Against Gravity poczułem się niewiarygodnie w kontekście mojej sytuacji życiowej zainspirowany. Film opowiadał o projekcie „Biosfera 2”, który z wielką pompą wystartował w 1991 roku pod wodzą Johna Allena — wielostronnego ekologa, inżyniera i podróżnika. Projekt ten, polegający na odizolowaniu na okres dwóch lat ośmioosobowej grupy badawczej w sztucznie utworzonym zamkniętym ekosystemie, często opisywano wówczas jako najbardziej ekscytujące doświadczenie naukowe od czasu, gdy w 1969 roku człowiek stanął na Księżycu. Później jednak płynące z niego multidyscyplinarne wnioski utopiono w morzu tabloidowych nagłówków — o wewnętrznych tarciach z zespole Allena i niespełnieniu przez projekt pierwotnych założeń badawczych. Koniec końców ideę Allena roztrwoniono, ale energia, która dała mu życie, pieczołowicie przedstawiona w filmie, była dla mnie czymś niewiarygodnym. Jedną z największych inspiracji Allena, którego w filmie przedstawiono jako wizjonera, okazał się inny wizjoner — niejaki Buckminster Fuller, którego jedyną jak dotąd przetłumaczoną na polski książkę (choć można tu też użyć słowa — broszurkę, zupełnie zresztą nieironicznie) „Instrukcja sterowania statkiem kosmicznym Ziemia” nabyłem pod wpływem impulsu.
Moje impulsy czytelnicze już wielokrotnie skłaniały mnie do podejmowania wyborów zupełnie nieracjonalnych — przepłacania w afekcie za książki, których nigdy koniec końców nie otworzyłem. Tym razem postanowiłem więc, zwłaszcza względem przyjaznej objętości lektury, stawić jej czoła od razu. Buckminster Fuller to postać fascynująca, ktoś kogo moglibyśmy z powodzeniem określić mianem XX-wiecznego człowieka renesansu. Był architektem, filozofem, wynalazcą, matematykiem, wojskowym, ale nie jest absolutnie wyczerpujący i adekwatny opis jego dorobku i zainteresowań. Ten uzyskamy dopiero, gdy poznamy pojęcie synergii, które jest właściwie główną ideą „Instrukcji”. Synergia opisuje takie zachowanie całości, które nie daje się przewidzieć dzięki opisowi zachowań poszczególnych części synergetycznego systemu. Fuller czyni w książce założenie, że jest to termin niedostatecznie spopularyzowany i rzeczywiście „Instrukcję” można czytać momentami jak podręcznik dla idealistów i wolnomyślicieli, którzy nie umieją lub nie chcą zaadaptować się do głównonurtowej dynamiki współczesności stawiającej na posuniętą do granic niemożliwości specjalizację, która jednocześnie ogranicza widnokrąg ogólnej percepcji rzeczy. Ma to kilka istotnych wad — przede wszystkim niweluje możliwe efekty synergetyczne, które, nawet jeśli wystąpią w jednym przypadku na 100 tysięcy (absolwentów), są w stanie zrewolucjonizować myśl techniczną do tego stopnia, że z nawiązką zwrócą koszty tej wszechstronnej edukacji. Poza tym Fuller wyprowadza myśl, że specjalistami łatwiej manipulować w kwestiach, które wykraczają poza ich wąsko zdefiniowane kompetencje. Ja sam przyjąłem punkt widzenia autora z aprobatą, bo wąska specjalizacja jest dla mnie zamachem na prawo jednostki do dążenia do świadomości i zrównoważonego rozwoju. Pamiętam, jak przed laty, kiedy jeszcze studiowałem, starszy znajomy pracujący już od dłuższego czasu w specjalistycznej branży, z którym dzieliliśmy zainteresowania muzyczne, powiedział mi chłodno, że wkrótce sam się przekonam, że rozumie się samo przez się, że w dobrym tonie jest interesować się swoją zawodową specjalizacją, a wszelkie moje inne zainteresowania będą postrzegane przez współpracowników jako co najmniej nieistotne. Specjalizowanie się w zarabianiu pieniędzy przynosi oczywiście wymierne korzyści, ale bywa też potwornie przygnębiające.
Sam Fuller ponad kapitalistyczny egoizm wynosi dobro wspólne całej ludzkości. Jedno ze sformułowań, które otwierając lekturę „Instrukcji”, unaoczniły mi nie tylko wymowę publikacji, ale przede wszystkim pewne szczególnie spojrzenie na Ziemię jako planetę, było też bon motem wspomnianego przeze mnie eksperymentu biosferystów. Ziemia jest statkiem kosmicznym, a każdy człowiek powinien wykonywać swoją misję na niej tak, jak gdyby był na miejscu faktycznego kosmonauty. „Biosfera 2” i przedstawiający ją film unaoczniły efekty, jakie wywierają na ekosystem nasze codzienne pozornie nieistotne działania. Bucky Fuller w 1969 i biosferyści w 1993 roku mając tę wiedzę, przestrzegali ludzkość przed postępującą biodegradacją naszej planety postępującą wskutek lekkomyślnego trwonienia rezerw wyczerpywalnych surowców i wytwarzaniem śmieci na niespotykaną dotąd skalę. Myślenie o wpływie swoich działań na stan naszej planety to swoisty rozszerzony rodzaj stoickiej medytacji, w której medytujący wyobraża sobie siebie z góry z widoku drona oddalającego się coraz wyżej, aż holistycznie ukaże się nam cała kula ziemska. To odezwa do wszechstronnego zrozumienia, wyartykułowana pół wieku temu, gdy był jeszcze czas na zmiany i realny zwrot w stronę wzajemnego szacunku i zrównoważonego rozwoju.
Fullera wciąż czyta się jak wizjonera, ale niestety trudno wyzbyć się poczucia pewnej naiwności, by nie napisać utopijności, jego przekonań. To, co wówczas mogło być żywym apelem, dziś wydaje się beznadziejnie przegapioną szansą. Fullerowi brakuje ekonomicznego realizmu, który swoją wykrzywioną kapitalistyczną psychomanipulacją od tamtej pory zdołał zdominować myślenie kilku pokoleń ludzi na całym świecie. Choć wizja powszechnego dobrobytu Fullera zdaje się powoli materializować, co potwierdzają przekrojowe dane liczbowe, dzieje się to kosztem, na który ten nigdy by nie pozwolił. Przede wszystkim wciąż zachód bogaci się kosztem dawnych kolonii, ale przede wszystkim wszyscy bogacimy się wyłącznie pozornie — dzięki szabrowniczej gospodarce bezmyślnej i bezgranicznej eksploatacji skończonych surowców i zatruwając siebie nawzajem. Jesteśmy na prostej drodze na samozagłady. Tymczasem Fuller postulował, że bogactwo należy do każdego tak jak powietrze czy światło słoneczne, przy czym definiował je rozszerzająco nie tylko jako aktywa w znaczeniu księgowym, ale także wiedzę i zdolności, które można wykorzystać do zapewnienia sobie przetrwania. Edukacja jest dla niego szczególnie ważna — uważa, że jest jedyną słuszną odpowiedzią na związkowe sprzeciwy przeciwko automatyzacji. „Instrukcja” pomimo niespełna stu-stronicowej objętości wypełniona jest po brzegi treścią — Fuller przeprowadza tu krótką lekcję fizyki w ujęciu jak najbardziej praktycznym, jest apologetą postępu, odnawialnych źródeł energii i krytykuje działania wojenne. Mylnie ocenia, że komputery uratują świat od populizmu, ale ostrzega przed śmietnikiem informacyjnym, do którego mogą się przyczynić. Złośliwie można by nazwać jego wizję świata kosmopolityczną lub globalistyczną, ale trudno odmówić mu racji — w gruncie rzeczy model transgresywnej meta-narodowej współpracy jest jedynym, który może ocalić ludzkość w jej obecnym kształcie przed zagładą — wydającą się coraz bardziej nieuniknioną. Ostatni rozdział „Instrukcji sterowania statkiem kosmicznym Ziemia” to odezwa i przepowiednia w jednym. „Przejmicjie inicjatywę, zabierzcie się do pracy, a przede wszystkim współpracujcie ze sobą (…) Takie są zasady synergii (…) Nie są to prawda utworzone przez człowieka. Są to wszechogarniające, nieskończone prawa uczciwości intelektualnej rządzącej wszechświatem” — kończy optymistycznie. Warto dodać, że oryginalny tekst Fullera uzupełniono o trzy krótkie analizy jego spuścizny intelektualnej przygotowane przez polskich kontynuatorów jego myśli twórczej.