Opublikowano

Gra w klasy

Gra w klasy

Julio Cortázar, „Gra w klasy”, wyd. Muza, 2017


„Gra w klasy” to książka, którą wszyscy czytali dawno temu, ale nikt nie pamięta o czym była. Nic w tym dziwnego. Nie ma wątpliwości, że chodzi bardziej o sposób podania niż o samą historię. A ta jest z tych życiowych — sceny z życia grupy hipistów-intelektualistów, którzy uciekli do Paryża, by smakować wielką sztukę, poszerzać świadomość i doświadczać ducha czasu i miasta. Jak się wkrótce okaże, głównym bohaterem zostaje największy z nich padalec — niejaki Horacio Oliveira, pochodzący z Argentyny domorosły filozof poszukujący nie wiadomo czego, komplikujący proste sprawy sobie i wszystkim wkoło do stopnia niesłychanego. Mimo tego udaje mu się jakoś funkcjonować wśród ludzi, choć jest to zawsze jakiś rodzaj sytuacji problematycznej. On sam wydaje się jednak dla Cortazara i „Gry w klasy” w ogóle co najwyżej pretekstem, choć może to tylko moja małostkowość nie pozwala mi dostrzec wartości w życiu bohatera, którego od pierwszej do ostatniej strony nie lubię — z jednym może wyjątkiem, gdy wbrew sobie spróbował być ludzki, a w rewanżu życie odpłaciło się, mocząc go do suchej nitki ulewnym deszczem. To był też zresztą jeden z najbardziej linearnych i klasycznie napisanych fragmentów tej przeszarżowanej czasem powieści.

Cieszę się, że sam na „Grę w klasy” nie trafiłem wcześniej — zafascynowałby mnie z pewnością do tego stopnia, że utopiłbym się we własnej grafomanii. Nie uważam jednak absolutnie, że Cortázar był grafomanem, wręcz przeciwnie — zręcznie balansował po postmodernistycznej granicy, zwinnie fikał na skraju przepaści, za każdym razem jakoś wychodząc z tego bez szwanku. Ale już nieopierzonemu mnie łatwo by się było jego pomysłami zachłysnąć i pod tym wpływem skoczyć nie do końca świadomie w tę samą przepaść, której Cortázar tak świetnie unika. Jest coś rzeczywiście z gier, nie tylko w tym przesławnym układzie odsyłającym czytelnika w tę i we w tę, od Iwana do pogana, ale też w sposobie, w jaki Cortázar artykułuje myśli, jak płynnie zmienia rejestry, jak wyraża się naokoło i bawi się (pop)kulturową żonglerką. Bo „Gra w klasy” opiera się w dużej mierze na wrażeniach — Cortázar doskonale sprzedaje czytelnikowi filozoficzno-artystyczną otoczkę, posiłkując się co rusz nazwiskami, tytułami, cytatami, koncepcjami, nazwami miejsc etc. Wrażenia te sprzedaje zresztą zarówno na poziomie historii, sposobu narracji, jak i samej książki, którą czytelnik fizycznie trzyma w dłoniach. To książka-impresja dla afirmujących prozatorską poetyczność, książka-gra dla literackich zawodników wagi ciężkiej, którzy chcą z autorem dialogować, książka-labirynt dla beletrystycznych detektywów, entuzjastów pieczołowitego badania pisarskich tropów. Nie jestem żadnym z nich. Podejrzewam, że ani się obejrzę, a dołączę do chóru tych, którzy czytali dawno temu, ale nie pamiętają o czym była.

Choć „Gra w klasy” pozostawiła we mnie raczej wrażenie pozytywne, podobnie jak Oliveira nie mógł uciec od Magi, ja nie mogę uciec od wrażenia, że druga część powieści, przeniesiona już do Argentyny, z jednej strony zaakcentowała niezbyt wyszukany koncept miłości, która ukazuje się dopiero, gdy się ją utraci, z drugiej zaś, zgubiła paryskie tempo, wzdychając za nim jedynie żałośnie — razem z głównym bohaterem.

Gra w klasy