Opublikowano

Puchar od Pana Boga

Puchar od Pana Boga

Ota Pavel, „Puchar od Pana Boga”, wyd. Stara Szkoła, 2021


Jestem niezmiennie urzeczony pisarstwem Oty Pavla. Gdyby mi ktoś tę książkę zarekomendował tak, jak czyni to wydawca na obwolucie, a mianowicie, że to zbiór czeskich opowiadań i reportaży sportowych z drugiej połowy zeszłego stulecia, pokręciłbym jednoznacznie głową, że to nie dla mnie, że może kiedyś, ale raczej tego nie widzę. Miałem już na szczęście za sobą lekturę wstrząsającego zbioru „Śmierć pięknych saren”, a znajoma, od której dostałem ten, zapewniła mnie, że to zupełnie nie to, czym się być wydaje. I w zupełności miała rację. Ota Pavel jest nie tyle reportażystą po takiej czy innej szkole prasowej, jest bacznym obserwatorem, nietuzinkowym poetą i przede wszystkim w pierwszej kolejności człowiekiem. To, co go interesuje najbardziej, to właśnie człowiek. Niech on i będzie olimpijskim mistrzem, ale może być sprzątaczem w szatni z wielkim sercem dla futbolu albo dobrze zapowiadającym się kolarzem, któremu jednak nie udaje się zdobyć zwycięstwa w kluczowym wyścigu. Nie chodzi o zwycięstwo ani o przegraną.

Ota jest tak blisko swoich bohaterów jak tylko się da, a zaraz obok niego z zapartym tchem kolejne strony przewraca czytelnik. Nie ma żadnej literackiej żonglerki, żadnego piedestału, na którym ustawia się pisarz i wskazuje miejsce gdzieś w dole sali, żadnej kreacji większej niż historie, które są przedmiotem opowiadań. Są postaci z krwi i kości, ich emocje, emocje Oty, nasze emocje. No i Ota, który pisze to wszystko z sercem, w tonie, któremu właściwa jest pewna naturalna poetyka — niezupełnie wyszukana, ale też wcale nie uliczna. Historie są przejmujące właśnie dzięki temu, jak zostały napisane i co, czy raczej kogo, pisarz ustawił w ich centrum. Bardzo podoba mi się też to, że puenty, które Ota czyni, mogą, ale nie muszą decydować o wartości jego opowiadań.

Nie będę ich teraz niezbornie przytaczał czy streszczał, ale zapewnię, że każde z nich miało w sobie coś, co zasługuje na to, żeby po nie sięgnąć. To literatura dialogująca, bezpretensjonalna, niepopadająca w samozachwyt, ale też daleka od banału, o refleksyjnym wydźwięku z ziarnem optymizmu. Nie są to zresztą historie zbyt zobowiązujące, można zainteresować się nimi w dowolnej chwili bez konieczności jakichkolwiek przygotowań formalnych, psychicznych czy nadrabiania braków w zakresie historii czeskiego sportu.

Puchar od Pana Boga

Opublikowano

Better Than Fine

Better Than Fine

W zeszłym roku było o empatii i trosce, w tym postanowiłem wniknąć nieco głębiej w to, co musi pośrednio leżeć u ich podstaw, czyli nasz własny dobrobyt rozumiany jako zdrowy egoizm, równowaga pomiędzy tym, co nasze własne, co czyjeś a co nasze wspólne. Trudno na dłuższą metę troszczyć się o kogoś, nie myśląc w ogóle o sobie, trudno przejmować się kryzysem klimatycznym, nie mając co włożyć do garnka, trudno uczciwie pokochać kogoś innego, gdy nienawidzi się siebie. Jeśli ja czuję się szczęśliwy, spełniony, stabilny, niekoniecznie samozadowolony, ale też nie targany życiowymi burzami, jestem dużo bardziej skłony i gotów do tego, aby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują — jestem gotów, żeby pomóc najpierw tym najbliższym mi — mojej rodzinie, moim przyjaciołom, moim sąsiadom, mojej społeczności, mojemu miastu, mojemu regionowi, mojemu krajowi, mojemu kontynentowi, mojej planecie…

Zwrócićcie uwagę jak płynnie „moje” zazwyczaj przechodzi w „nasze”, co z jednej strony przez pewną ogólność i dystans, zwalnia nas z jakiejś odpowiedzialności za „nasze”, ale też pokazuje, co kluczowe dla tegorocznych życzeń, że „nasze” składa się z wielu „moich”. Za tym wyświechtanym hasłem, że zmiana zaczyna się w nas, zazwyczaj kończących na bilbordach reklamowych, kryje się wbrew pozorom faktyczna moc, ale trzeba ciągłej pracy nad sobą, by być w stanie z niej korzystać.

Życzę Wam zatem, byście czuli się jak Fiona Apple — lepiej niż dobrze. W tym tytułowym życzeniu jest zresztą ukryty także — niemniej ważny w kontekście obecnej sytuacji społeczno-polityczno-ekologicznej — świadomy nonkonformizm, dzięki któremu wiemy, kiedy wstać i zabrać głos, ale także kiedy nie musimy tego robić. Nie musimy wielu rzeczy i dzięki temu, że potrafimy nie musieć, możemy chcieć, żyć i czuć! Nie samozadowolenie, które pozwala nam spocząć na laurach, ale raczej poczucie spełnienia, które wyłącza nas z owczego pędu, byśmy mogli skupić się na tym, co naprawdę uważamy za ważne i dać temu siebie.

Tegoroczna okładka jest hołdem dla jednej z najwspanialszych świątecznych płyt w historii — December George’a Winstona z 1982 roku. Znajdziecie ją w całości na mojej dorosłej świątecznej mega·plejliście bez dzwoneczków.

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są tutaj.

Opublikowano

No Tweedledee, No Tweedledum: Songs to Help You Feel Slightly Better This Christmas

tweedle

Co roku wygląda to podobnie — gdzieś pomiędzy reklamą multiwitaminy dla seniorów, która bez wątpienia będzie idealnym prezentem gwiazdkowym dla babci, a okazją nie do odrzucenia, że wydając więcej, zyskasz więcej, a do tego pomożesz chorym dzieciom — pojawiają się uśmiechnięci celebryci w czapkach mikołajów starający się udowodnić, że w wigilię nawet oni mówią ludzkim głosem, możesz więc i ty. I owszem, niezależnie od formy przekazu, przekonanie kogoś, że warto spojrzeć nieco dalej niż na czubek własnego nosa i podzielić się kromką chleba (czy też całą lodówką) z potrzebującym, jak najbardziej zasługuje na pochwałę. Istnieje też jednak aspekt świąt, który trudno wpisać w format reklamy telewizyjnej. Ci z drugiej strony będą więc nieufnie przyglądać się tamtym od rozdawania lodówek, apelując, że w Świętach chodzi o to, by zwolnić — wyłączyć telefon, powiedzieć matce, że się ją kocha, spędzić z dzieckiem pół dnia na budowaniu szkaradnego zamku z klocków. Odpocznijmy od dedlajnów, popatrzmy sobie wreszcie w oczy i między kolejnymi kawałkami sernika zanudźmy się swoim towarzystwem do tego stopnia, że za tymi dedlajnami zatęsknimy.

I oczywiście, że Boże Narodzenie jest rzecz jasna dobrym czasem, by się zatrzymać i odetchnąć od codziennej bieganiny. Ja jednak w tym roku postanowiłem pójść o krok dalej i w trzynastą odsłonę świątecznego mikstejpu The Twelve Days of Christmas wpisać quasi-koncepcyjną meta-myśl, że oto znów nadarza się okazja, by spróbować względem bliskich i dalszych nam wykazać się większą empatią. Dopiero jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że myśląc lub mówiąc o innych w kategoriach empatii, kołatała mi gdzieś w głowie nieuświadomiona wcześniej myśl, że to jedna z tych największych ludzkich cnót — sposób myślenia o świecie, ludziach i rzeczach, do którego ja sam chciałbym dążyć. I pomyślałem, że jakkolwiek mnie samemu czasem z tą empatią nie idzie, jak bym chciał, spróbuję się tym punktem widzenia podzielić. Utwory na No Tweedledee, No Tweedledum są w dużej mierze wyciszające — nie znajdziecie tu tańczących zabawek (z jednym tylko wyjątkiem) czy wirujących choinek, nie znajdziecie tu też śladów przedświątecznej krzątaniny, aż wreszcie — nie będzie ani Tweedledee, ani Tweedledum, którzy zgodnie z Disneyowską interpretacją Alicji w krainie czarów jawili mi się jako sprawcy niepotrzebnych zupełnie zamieszań niesłużących nikomu, ani niczemu (a oprócz tego, hej!, mają przecież bardzo świątecznie brzmiące imiona godne psotnych ołowianych żołnierzyków porywających pozytywkową tancereczkę w wigilijną noc na świąteczną paradę zabawek). To wyciszenie jest z jednej strony wyrażeniem potrzeby swoistej życiowej harmonii, której sam ostatnio poszukuję, z drugiej zaś warunkiem, by móc z przekonaniem dążyć do większej dla drugiego człowieka empatii.

Piosenki w tym roku przedstawiają więc różne historie i perspektywy — dla kogoś święta będą czasem duchowego odnowienia, ktoś inny spojrzy na nie przez pryzmat rodzinnego spotkania, inny ktoś pogrąży się w smutku i nostalgii, a jeszcze kogoś bożonarodzeniowy blichtr, a nawet sama idea świętowania, może wprawiać w gniew. Z niektórymi z tych spojrzeń pewnie się zgodzimy, jakieś przypiszemy sobie, a w którymś dojrzymy siebie sprzed lat, w jeszcze innym zaś — kogoś, kogo dobrze znamy, ale nie możemy znaleźć z nim wspólnego języka. Jedne, przez podobieństwo doświadczeń, nawet tych dawno minionych, zyskają nasze zrozumienie, z innymi będziemy musieli się oswoić, pozostałe na długo wydadzą się nam obce. To dobry czas, by samemu w sobie tę obcość oswoić i zastanowić się, czy nie wyrządzamy komuś i sobie jakiejś krzywdy, negując doświadczenia i świadectwa innych w oparciu o swoje własne. I tego sobie i Wam życzę, nie tylko na i od święta!

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są tutaj.

Opublikowano

I Wish It Could Snow Christmas Unicorns Today, This Christmas, and the Day After, Forever and Ever

christmas unicorns

Taka sytuacja — idę niewystarczająco żwawym krokiem udekorowaną już światełkami ulicą w mroźny grudniowy wieczór i nagle horyzont przesłania mi bezdomny. Bezdomny, bezrobotny, biedny, zwał, jak zwał, przekonujący w każdym razie, że jest w potrzebie. Czasem udaje mi się przyśpieszyć kroku tak, że wymijam typa bez konieczności wyjęcia słuchawek z uszu czy choćby odwrócenia wzroku, ale tym razem zdarzyło się tak, że manewr się nie powiódł i trzeba było na jegomościa, choćby w minimalnym stopniu zwrócić uwagę. Niekiedy zostaję zaatakowany w sytuacji, w której nie mam jak i dokąd uciec. Gdy stoję w kolejce, siedzę w przyrestauracyjnym ogródku, rzadziej, gdy jadę tramwajem. To frustrujące, że taki zupełnie obcy ktoś bez jakiegokolwiek pozwolenia, zaburza mi strefę komfortu, prawda? Wiem, że chce pieniędzy. Pieniędzy, które mu się nie należą. Bezwstydnie próbuje je wyłudzić. Na pewno oszukuje — nie ma chorej córki, wszystko przepije w najbliższym monopolowym. Gdyby jego intencje były szczere, nie śmiałby prosić o pomoc na ulicy. Pomogłyby mu instytucje. Po to są.

Jestem uczciwym, ciężko pracującym obywatelem. Płacę podatki. Raz do roku odprowadzam jeden procent na chore dzieci. Raz nawet wysłałem esemesa o treści „pomagam”, a w zeszłym roku kupiłem świecę od Caritasu. Czasem trochę na te podatki narzekam, bo kto nie narzeka, ale koniec końców cieszę się, że ktoś inny zajmuje się tymi biednymi i bezdomnymi. Instytucje, może niewydolne, ale przynajmniej tworzą jako taką barierę ochronną między nimi a nami, porządnymi obywatelami — inaczej człowiek by się nie opędził.

Matka zawsze nakrywa w Wigilię, zgodnie z tradycją, dodatkowe puste posłanie. Całe szczęście, że puste. Już jako dziecko bałem się, że któregoś roku rzeczywiście do mieszkania wpadnie przybłęda i trzeba go będzie, w myśl tradycji, przy tym stole usadzić. Wyobrażałem sobie, jak biały, bielutki, bielusieńki obrus wraz z dołączeniem niespodziewanego gościa zaczyna pokrywać się brudem, resztkami jedzenia. Biel zostaje skalana, wieczór zepsuty, a pewnie i choinka przewrócona, i prezenty rozkradzione. Strach obcego wpuszczać za próg przecież. Zwłaszcza w taki wieczór.

Patrzę na was, wszystkich razem i każdego z osobna, przez pryzmat tego, co rozumiem, co jest mi znane, co do mnie przemawia, co uważam za wartościowe. Wypatruję pozycji społecznej, statusu materialnego, urody, wychowania, gustu, inteligencji. Zwracam uwagę na modne buty, nowoczesny zegarek, drogi telefon, pełne usta, luksusowy samochód, cięty żart, szeroki uśmiech. Stronię od przetłuszczonych włosów, brudnych spodni bez paska, brzydkiej cery, niskich kwalifikacji, niewielkiego prestiżu i marnych zarobków.

Na co dzień wszyscy siedzimy w tym po uszy — nawet jeśli trzymamy w zanadrzu łapkę na niechciane myśli, w tych kluczowych momentach faktycznych spotkań trudno się czasem od nich opędzić. Dlatego na tegoroczne Święta i nadchodzący rok życzę nam wszystkim, żebyśmy patrzyli na siebie po ludzku. Nie w kategoriach ekwiwalentnej wymiany, tego co się opłaca, a co nie, tego co wypada, a co nie. Każdy z nas, każdego dnia może być świątecznym jednorożcem!

Jak co roku od 12 lat wypisałem muzyczną pocztówkę, która, mam nadzieję, uwypukli życzeniową myśl.

Poprzednie części świątecznych pozytywek w serii dostępne są tutaj.