Opublikowano

Trzy nowele

Trzy nowele

Patrick Modiano, „Trzy nowele”, wyd. Yale University Press, 2014


Gdybym naprawdę umiał czytać po francusku, to zacząłbym od tych rozlicznych powieści Patricka Modiano, których jeszcze nie przetłumaczono na polski. Tymczasem przypadkiem natrafiłem na prawdziwie amerykańskie wydanie (3w1) trzech nowel związanego z Paryżem pisarza oryginalnie wydawanych osobno między 1988 a 1993 rokiem. Wszystkie trzy są w pewnej mierze autobiograficzne, co jednocześnie fascynuje i zdumiewa, zwłaszcza gdy zestawiono je tu obok siebie, że mogą odnosić się do życia jednej i tej samej osoby.

Patrick Modiano słynie z brodzenia w przeszłości, przechadzania się po paryskich ulicach, skrupulatnego wyliczania adresów tych przechadzech i nazwisk towarzyszy, o ile jeszcze nie zostały zapomniane. W centrum jego twórczości zawsze skrywa się niepopularna współcześnie sztuka odpominania. Te trzy nowele są, każda na swój sposób, jednymi z wielu w jego dorobku próbami, by nie zapomnieć. I choć Modiano, posiłkujący się zapewne artefaktami z dawnych czasów, własnymi skrupulatnymi notatkami i metodami dziennikarza śledczego, pamięta po kilkudziesięciu latach zaskakująco dużo — wciąż są to próby, impresje na temat życia ludzi skazanych na zapomnienie.

Pierwsza historia „Chien de printemps” (ang. „Afterimage”) to przedziwny portret ekscentrycznego fotografa Francisa Jansena, podopiecznego tego Roberta Capy, który po latach unikania ludzi, pewnego dnia pakuje swoje walizki i wyjeżdża do Meksyku, gdzie kontakt z nim na zawsze się urywa. Modiano pracujący w owym czasie jako jego asystent-archiwista, po latach próbuje połączyć porozrywane końce tej historii, poszukując pozostawionych śladów i wspólnych znajomych. Nieco groteskowego charakteru tej historii dopełniają nachodząca Jansena w tamtym czasie dziewczyna i jej kipiący z zazdrości mąż mim.

Druga opowieść „Remise de peine” (ang. „Supended Sentences”) to kolejny osobliwy obraz, tym razem wczesnoszkolnego dzieciństwa małego Modiano, gdy wraz z bratem przez ponad rok pod nieobecność matki aktorki i ojca wagabundy wychowywani byli w osobliwym domu prowadzonym przez cztery kobiety (spośród których jedna była byłą akrobatką cyrkową, a dwie były matką i córką), w którym w różnych okolicznościach, bez baczenia na panujące konwenanse, przyjmowano wiele postaci tyleż szykownych, co podejrzanych. Modiano przedstawia całą sytuację z właściwą dziecku naiwnością i prostotą, co w połączeniu z jego enigmatycznie poetycznym sposobem pisania przydaje historii tajemniczości i charakteru.

Trzecia nowela „Fleurs de ruine” (ang. „Flowers of Ruin”) to powrót do czasów, gdy Modiano jako dwudziestolatek stawiał swoje pierwsze kroki jako pisarz i po 30 latach postanowił przeprowadzić osobliwe śledztwo, by spróbować zrozumieć, co mogło zdarzyć się 24 kwietnia 1933, gdy w jednym z paryskich mieszkań młoda para popełniła samobójstwo. Tak jak we wszystkich umieszczonych w zbiorze historiach, i tutaj Modiano błyskotliwie miesza rozmaite płaszczyzny czasowe, błądząc po śladach swoich bohaterów ulicami Paryża i próbując na tej podstawie odtworzyć to, czego odtworzyć się nie da.

Miałem pewne wątpliwości, czy Modiano po angielsku zachowa liryczną prostotę, która cechuje polskie wydania jego książek, ale tłumaczenie Marka Polizzottiego oddaje zgoła ten sam charakter, za którym, przeczytawszy już dostępne na polskim rynku pozycje, nader się stęskniłem. Być może jedynie, amerykańskie 3w1 w przypadku prozy Modiano, to odrobinę zbyt wiele, by móc zanurzać się w jego historie i wynurzać się z nich raz za razem. To lektury, które potrzebują, by zaczerpnąć po nich świeżego powietrza, być może podczas spaceru śladem jakiejś własnej historii, której nie da się już w zupełności odpomnieć.

Trzy nowele

Opublikowano

Powrót do Reims

Powrót do Reims

Didier Eribon, „Powrót do Reims”, wyd. Karakter, 2019


„Powrót do Reims” Didiera Eribona to książka-coming out, choć nie tyle (a raczej nie tylko) seksualny, co klasowy. Francuski filozof i socjolog spisał w niej swoje własne, skrywane wstydliwie przez lata przed środowiskiem paryskiej bohemy doświadczenie wyjścia z robotniczej rodziny na francuskiej prowincji. W oparciu o swoje doświadczenia naukowe snuje tu bardzo ciekawe rozważania z pogranicza socjologii i filozofii spisane w formie eseju biograficznego, który ujmuje przede wszystkim szczerością i intymnością. Wraca faktycznie i symbolicznie do tytułowego Reims, w którym wciąż mieszka jego matka, wspomina swoje dzieciństwo i lata dorastania, analizuje wybory swoich rodziców, braci i swoje własne, przepracowuje utracone bezpowrotnie relację — w tym tę, która nigdy nie zdołała zaistnieć — ze zmarłym niedawno ojcem. Zastanawia się, jak jego homoseksualność stała się paradoksalną trampoliną ze świata, do zamknięcia w którym predestynowało go jego pochodzenie. Dialoguje z Bourdieu i Foucaultem, cytuje Baldwina, Ernaux i Widemana, wspomina Marksa, Sartre’a i De Beauvoir, dociekając systemowych i społecznych mechanizmów wykluczenia nie tylko klasowego i seksualnego, ale też rasowego, politycznego, narodowościowego. Największym atutem „Powrotu” jest jednak to, że Eribon nie czyni tego na kanwie rozważań wyłącznie teoretycznych, ale nieustannie odnosi je do własnej historii, którą z wyczuciem przeplata kolejnymi intertekstualnymi odniesieniami. Jednocześnie z fundamentu własnych doświadczeń wydobywa i formułuje ogólniejsze tezy, które można odnieść nie tylko do silnie ustrukturyzowanego klasowo społeczeństwa francuskiego, ale i umiejscowić je w szerszym kontekście. Od tego wzorca w stronę pokracznej politologii odchodzi jedynie część trzecia (z pięciu), którą autor w dużej mierze poświęca analizie, dlaczego dawni wyborcy lewicy dziś coraz częściej głosują na Front Narodowy, co zostaje sensownie umotywowane, ale oddala się zbyt daleko od osobistego rdzenia „Powrotu do Reims”. Ten można odnaleźć w zamieszczonym u schyłku tekstu cytacie z Sartre’a — „nie jest istotne, co z nas zrobią, ale co sami zrobimy z tego, co z nas zrobiono”.

Powrót do Reims

Opublikowano

Piękni dwudziestoletni

Piękni dwudziestoletni

Marek Hłasko, „Piękni dwudziestoletni”, wyd. Agora, 2014


Jestem niemal przekonany, że gdyby przyszło mi poznać Marka Hłaskę osobiście jako mniej więcej równolatka — bez różnicy, czy w jednej z jego prawdziwych historii czy wymyślonych opowieści — nie zaprzyjaźnilibyśmy się. On, określiłby mnie po latach gdzieś na marginesie swojego notesu jako przesadnie wyprostowanego, całkiem zresztą trafnie, co jednak zinterpretowałby błędnie jako zasadniczość. Ja z kolei pomimo szczerego podziwu dla lekkości jego pióra i intelektualnej wirtuozerii, z lekką irytacją odbierałbym jego kolejne próby wyrabiania się towarzysko i dramatycznie. „Pięknych dwudziestoletnich” czytam więc ze świadomością pozy, w której Hłasko brawurowo zastygł, kreśląc tę rześką i zawadiacką narrację na bazie opowieści, które może zdarzyły się lat temu dziesiąt czy naście wcześniej. To poza człowieka w głębi duszy nieszczęśliwego, który jednak na swój sposób zawojował świat, a przynajmniej tak mu się mimo wszystko wydaje. Hłaskę czyta się ze szczerym zainteresowaniem, ale jednak nie lekko — „Piękni” to książka-dygresja, książka-anegdota, książka-wiele opowiadań, które łączy osoba autora. Nie ma dialogów, bo nie ma bohaterów, tzn. są jedynie bohaterowie anegdotyczni, pochowani w kolejnych szkatułkach strumienia świadomości autora. Kto więc z kim miałby rozmawiać? Co najwyżej Hłasko ze swoim wyrobionym towarzysko i dramatycznie alter ego, bohaterem jego prawdziwych zmyśleń. To trochę pamiętnik, trochę powieść, trochę esej, sensacja i polityka nie naszych już czasów zalane codziennym tragizmem szarego PRL-u (takim, na który ludzie zanurzeni w nim po uszy każdego dnia nie zwracali już uwagi) i przyprawione rozważną refleksją (nie taką, którą można by przemielić na cytat do księgi złotych myśli) i kosmopolitycznym błyskiem (ale tylko powierzchownie, bo w rzeczywistości raczej wycinkiem z niekończącej się sagi o Polakach na emigracji). Hłasko obnaża się na tyle, na ile wie, że nie ma nic do stracenia. To koniec końców taki Hłasko, jakiego chciałby, byśmy zapamiętali. Pamiętajmy zatem!

Piękni dwudziestoletni