Sayaka Murata, „Dziewczyna z konbini”, wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2018
Na początku nie wierzyłem w narrację tej opowieści. Brnąłem dalej, bo była łatwa, a tej łatwości było mi potrzeba. Oto dziewczyna w spektrum autyzmu (co nie jest napisane wprost, ale diagnozę odczytać można między wierszami od pierwszych stron) z powodu problemów z dopasowaniem się do społeczeństwa, od 18 lat pracuje dorywczo w konbini (japońskim sklepie całodobowym w stylu naszych Żabek) i z pierwszoosobowej perspektywy opisuje rzeczy, które zauważa, ale ich nie rozumie. Jest w tym wszystkim naiwność na co najmniej dwóch poziomach — autorki rozumiejącej bardziej okoliczności życiowe swojej bohaterki niż ją samą, i tej bohaterki właśnie. To pierwsze odstręcza, to drugie intryguje, angażując empatię i emocje.
W miarę jak fabuła posuwa się naprzód, bohaterka konfrontuje się po raz kolejny i kolejny z oczekiwaniami mocno poukładanego w swoim przedwiecznym skostnieniu japońskiego społeczeństwa, którym nie potrafi sprostać. Nie wiem, czy to przyznanie konwencji prawa do bycia konwencją, ewolucja samej narracji, czy rosnące zainteresowanie bohaterką (być może wszystkie na raz), ale ostatecznie „Dziewczyna z konbini” zaczyna stawać się bardziej i bardziej wiarygodna. Nie podważam absolutnie motywów nieneurotypowej bohaterki — konsekwentnie z nią sympatyzuję. Pojawiło się też zresztą pewne wrażenie, z którego nie jestem dumny, ale muszę się do niego przyznać. A mianowicie te dość nierzeczywiste i dalekie zmartwienia głównej bohaterki połączone z jej kognitywną niewprawnością i prostą narracją autorki utworzyły dla mnie coś w rodzaju bezpiecznej przestrzeni, gdzie mogłem na tych kilka godzin schronić się przed moimi własnymi problemami. Zdaję sobie sprawę, że może to zabrzmieć protekcjonalnie, ale ostatecznie ja jako czytelnik sam chyba też wykazałem się tu pewną naiwnością.
Koniec końców choć jest to rzecz raczej niezbyt subtelnie wymyślona i napisana (choć może to kwestia tłumaczenia, tego nie sprawdzałem, ale zdziwiło mnie, że anglosaskich recenzentów cytowanych na obwolucie zachwyca poetyka języka Muraty), jest w tym wszystkim meritum, do którego warto dotrzeć. Nie chcę wyciągać teraz jakichś wielkich wniosków, że to my jesteśmy chorzy jako społeczeństwo, które wszystkich chce równać do swojego stereotypowego wzorca (chociaż to totalnie prawda) — bardziej skupiłbym się raczej na zaakcentowaniu bardzo realnych przecież zmagań z rzeczywistością (przede wszystkim w jej społecznym sensie) osób w spektrum, o których łatwo nam na co dzień zapomnieć, które łatwo odrzucić i ocenić pochopnie, niekoniecznie mając przy tym złe intencje. To może bardziej odezwa do Japończyków i Japonek, chociaż w Polsce można spotkać te same przekonania — że człowiek, który nie wypełnia swojej roli społecznej (realizowanej przez przydatną ogółowi pracę i potomstwo), jest jałowy. Otóż, to te przekonania są jałowe. I tu przybijam autorce piątkę.