Opublikowano

Nie ma powrotu

Nie ma powrotu

Thomas Wolfe, „Nie ma powrotu”, wyd. Czytelnik, 1959


Thomasa Wolfe’a poznałem przez Damiena Jurado, który przyznał mu rację w jednym z pierwszych wersów dedykowanej mu piosenki „Dear Thomas Wolfe”. Od tego czasu nazwisko to wracało do mnie mimochodem i niezobowiązująco, odczuwalnie jednak zaznaczając swoją obecność gdzieś nieopodal. Mimo braku dostępności literatury Wolfe’a w Polsce (jedyne wydania jego utworów ukazały się na przełomie lat 50. i 60.), wreszcie zdecydowałem się na wielkogabarytowy zakup antykwaryczny i w sam raz na nowy rok listonosz przytaszczył mi podarunek w postaci kopii „Nie ma powrotu”. Musiało jednak nastać lato, abym uczciwie mógł pogrążyć się w lekturze, i jesień, abym mógł tę lekturę zakończyć. W międzyczasie potrzebowałem miesiąca przerwy, która sfermentowała resztki mojej kruszejącej wówczas irytacji w zrozumienie i doznanie.

Mówi się, że początki bywają trudne, ale ten konkretny początek rzucił cień na swój przedmiot na tyle ciemny i długi, że niemalże lekturę przerwałem. Miałem poczucie, że Thomas Wolfe mnie wołał, skoro więc tego głosu posłuchałem, dlaczego miałby nie oczarować mnie od pierwszej strony — myślałem butnie. Byłem w swoim usposobieniu trochę jak główny bohater Wolfe’a na początku powieści, który rozgorączkowany zdążaniem do własnego celu, traci z oczu szerszy kontekst. Owy bohater, George Webber, jest przynajmniej w znacznej części wzorowanym na samym Wolfie początkującym pisarzem, który spędziwszy lata swojego dzieciństwa i dojrzewania w Libya Hill, niewielkim miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych, popędzany intelektualną i społeczną ambicją wyjeżdża do Nowego Jorku, by zostać pisarzem. Poznajemy go na etapie, gdy jego pierwsza powieść jest już niemal ukończona, a on sam świeżo powrócił z Europy i próbuje na nowo odnaleźć się w Ameryce, dając wyraz swojej niezaspokojonej ambicji. Wolfe opisuje codzienność młodego pisarza, poświęcając wiele uwagi jego otoczeniu i rozmaitym czynnikom, które mogły (ale wcale nie musiały, bo powiązania te nie są zaznaczone wyraźnie) kształtować jego światopogląd.

Niestety proza Wolfe’a z początku wydała mi się staroświecka, niewspółmiernie rozwlekła, irytująco mało koherentna. Wolfe przedstawiał swoich bohaterów nieśpiesznie, z lubością poświęcając kolejne strony detalom, które ku rozpaczy czytelnika bardzo często były jedynie wyrazem swoistego fetyszu autora. Pod tym względem można nazwać „Nie ma powrotu” antykryminałem, bo jeśli Wolfe wprowadziłby w akcję utworu rewolwer, zrobiłby to obszernie na kilku stronach, opisując najpierw jego zdobną rękojeść, dalej osobę jego właściciela, a skończyłby ogólną refleksją na temat broni palnej w Ameryce z punktu widzenia tamtejszego społeczeństwa, mieszając w to oczywiście swojego głównego bohatera. Jeśli jednak jakimś cudem rewolwer ten wystrzeliłby, to z pewnością nie w tej powieści. Długie opisy Wolfe dzielił w sposób niezbyt spójny z fabularną stroną tekstu swoimi własnymi spostrzeżeniami — w dużej mierze niezbyt subtelnymi moralitetami wynikającymi z postępującego rozczarowania pisarza amerykańskim kapitalizmem pogłębionego świeżym wciąż w jego pamięci wielkim kryzysem, który w niespotykanej dotąd skali dotknął cały kraj — od Nowego Jorku po Libya Hill.

Trudno mi jednoznacznie ocenić, na ile to ja przekonałem się z czasem do sposobu, w jaki Wolfe traktuje materię swoich rozważań, a na ile to on jako autor w trakcie tworzenia „Nie ma powrotu” ewoluował wraz ze swoim bohaterem — mam wrażenie, że oba te zjawiska zaistniały w jakiejś proporcji. Zanim jeszcze przerwałem lekturę na miesiąc (dosłownie, lżejszymi, pozycjami urlopowymi), akcja zagęściła się. Bohater Wolfe’a wydał swoją książkę, w której szeroko rozpisywał się o obyczajach w Libya Hill, co nie spodobało się jego mieszkańcom (a prywatnie znajomym pisarza), a Amerykę dotknął, wspomniany już, wielki kryzys. Wolfe w swoich obserwacjach stał się bardziej przenikliwy i uniwersalny — coraz śmielej i częściej dotykał natury człowieka, i coraz bardziej przeplatał swoje własne stanowiska (jako narratora) z tym, co czuł i myślał jego bohater. Wszystko coraz bardziej składało się w całość. George Webber uczył się na własnych błędach, podejmował odważne decyzje osobiste i zawodowe, podążał za swoim wewnętrznym głosem, dążył do realizacji swoich ambicji i wkrótce zaczął pracować nad drugą książką. Wolfe wysłał go nawet do nazistowskich Niemiec w przededniu drugiej wojny światowej, co stało się jednym z formujących go doświadczeń.

I zarówno ta odarta z beztroski i złudzeń wizyta w Niemczech, jak i pokłosie wydanej przez niego powieści, ale tak naprawdę wszystkie te codzienne rzeczy, które z taką pasją opisywał Wolfe można z powodzeniem odnieść do tytułu powieści. Wszystko to, rzeczy czasem w danej chwili śmiertelnie ważne, czasem zupełnie trywialne, musiało przeminąć i nie ma powrotu. Dochodzenie do własnej zgody na to jest często procesem żałobnym rozłożonym na długie lata. Historia George’a to wciągająca kanwa dla uniwersalnych rozważań Wolfe’a — bardziej chyba z pogranicza socjologii i psychologii, aniżeli filozofii, ale właśnie to poszukiwanie jednostkowego zrozumienia dla natury rzeczy wydaje się sercem „Nie ma powrotu”.

Nie ma powrotu