Opublikowano

Alef

Alef

Jorge Luis Borges, „Alef”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2020


Zdanie „Borgesa znam z opowiadań” ma w naturalny sposób dwa znaczenia. I choć wreszcie udało mi się zamienić jedno na drugie dzięki eleganckiemu zeszłorocznemu wydaniu „Alefa” PIW-u, oba poniekąd pozostają w mocy. Biorąc pod uwagę pieczołowitość tłumaczenia (Andrzeja Sobola-Jurczykowskiego), objętość sekcji z przypisami i jej zawartość, doszedłem do wniosku, że istnieje Borges czytany (to mój przypadek) i Borges studiowany i celebrowany (to przypadek tłumacza). Oba podejścia są zupełnie możliwe w takim znaczeniu, że z obu można czerpać radość, choć z pewnością nie równoważne.

Sposób ujmowania świata przez pisarza ma bowiem tę cudowną cechę, że niezależnie od tego, czy jesteśmy oswojeni z jego poczuciem humoru, manieryzmami lub ich brakiem, czy mamy wystarczający background w dziedzinie historii i filozofii, by bawić się razem z Borgesem jego metatekstualną żonglerką, jesteśmy w stanie z przyjemnością i ekscytacją przedzierać się przez kolejne strony mieszające w równym stopniu rozważania pisarza na temat natury rzeczy i żywe historie, zazwyczaj zresztą klasycznie zamknięte adekwatnym zakończeniem (słowo puenta wydało mi się tu niewłaściwe — to raczej wielostronicowe aforyzmy, które pozostawiają czytelnikowi przestrzeń, by pokontemplować zarówno myśli w nich zawarte, jak i kunszt autora). Z słów w tym kontekście niewłaściwych przyszło mi do głowy także nazwisko Olgi Tokarczuk (to jedna z tych intertekstualnych nici, których pisarz w swojej książce nie mógł podjąć, ale pewnie uśmiechnąłby się na wieść, że ktoś odważyłby mu się to wypomnieć), która w „Biegunach” podjęła bardzo podobną formę — wielu opowieści opartych na wspólnych motywach, które razem są w stanie powiedzieć czytelnikowi więcej niż każda z osobna. Motywem „Alefa” jest paralelność — istnienie drugiego, innego, odbitego, dopełniającego. Każda z historii ma natomiast swój własny czas i miejsce akcji, swoich bohaterów i na poziomie zupełnie dosłownym jest bytem całkiem skończonym.

Bo to przede wszystkim udane opowiadania — kunszt narracyjny i intertekstualne umocowanie przydają im oczywiście niezwykłości, ale nie one same o niej stanowią. Niektóre fragmenty, dla kogoś niezainteresowanego zbytnio historią, filozofią czy teologią z pewnością stworzą pewien dystans, czy nawet poczucie obcości. Nie do końca pomaga tu wspominanych już pięćdziesiąt stron nieoznaczonych przepisów tłumacza zgromadzonych na końcu wydania, często odsyłających do oryginalnych źródeł parafrazowanych myśli. Pozostaje więc albo drogę tę pokonać zbytnim skrótem, albo przesadnie dookoła. Można jednak w ten pierwszy sposób uczynić to bez frasunku, choć formuła opowiadań Borgesa sama przez się zachęca do pogłębionej analizy. Nie da się naturalnie na bazie samego tekstu, czy też dołączonych do niego obszernych przypisów wywnioskować, co z opisywanych wydarzeń jest wyobrażeniem historycznym a co fantasmagorią. Borges tę zagadkę jednak rozwiązuje, co czyni „Alefa” w kategoriach powieści detektywistycznych — dziełem nieskazującym czytelnika na dozgonną frustrację.

Borges, inaczej niż Cortázar, szanuje słowa i każde użyte przez niego sformułowanie sprawia wrażenie głęboko przemyślanego pod względem adekwatności do tego, co chce przekazać. To lektura czysta (od tego co niepotrzebne), precyzyjna i rzeczowa, sterylna wręcz, choć nie odebrałem jej w żadnym razie jako dzieła pedanta. Czytelnik musi co prawda uznać wyższość pisarza, jako tego, który wie, może też w tej rzeczowości wyczytać coś wrogiego, skierowanego bezpośrednio przeciw niemu, ale nie może Borgesowi zarzucić, że ten lawiruje, błądzi, ani tym bardziej, że się powtarza. Borges jest zresztą autorem (i narratorem) obecnym i gdy uznaje za stosowne, zabiera głos jako on, autor.

Alef