Opublikowano

2021 ✕ filmy

2021

czy to ja próchnieję, czy to poziom zeszłorocznych filmów w dużej ogólności spadł z pieca na łeb? mam wrażenie, że chętniej i częściej oglądałem nowe produkcje niż w roku obiegłym, a jednocześnie więcej było rozczarowań i rzeczy zupełnie średnich — no, powiedzmy, przyzwoitych; okroiłem więc zeszłoroczną dwudziestkę do kryzysowej piętnastki, ku przestrodze nadchodzącym produkcjom; wyszła mi mimo wszystko całkiem ładna lista od andersona do andersona


filmy x 2021

15.

the french dispatch of the liberty, kansas evening sun reż. wes anderson

stęskniłem się za wesem andersonem, za jego pastelową plastycznością i humorem, a to jest trochę honorable mention, bo opowiadania zawarte w tym filmie są trochę nierówne; były jednak przynajmniej dwa (te kolorowe, a jakże), które zapamiętam na długie lata; sama koncepcja, realizacja i dowcip wyborne


filmy x 2021

14.

subarashiki sekai reż. miwa nishikawa

realia resocjalizacji w silnie ostracyzującym japońskim społeczeństwie z uroczym bohaterem i optymistycznym rozwinięciem, ale bez popadania w odrealnioną ekstazę, czyli jak dobrze zrobić film, który mówi nam coś o nas samych przez pryzmat, którego nie znamy, zamiast kroić kolejny feel good bajcik, bo była okazja


filmy x 2021

13.

c’mon c’mon reż. mike mills

ciepełko! phoenix i norman stworzyli fantastyczny ekranowy duet i omówili przy współudziale widzów wspólne traumy i nadzieje, niewątpliwie budując nas na nowo; feel good, ale nie bajcik


filmy x 2021

12.

the lost daughter reż. maggie gyllenhaal

postać coleman w całym jej nagłym dramatycznym rozdarciu jest cudownie frapująca; doceniam to, jak budowano akcje i przed jakimi dylematami nas postawiono — jest w tej obyczajówce coś z thrillera, co podsycało zainteresowanie do samego końca; sam skończyłem ten seans z gonitwą myśli, które niełatwo byłoby mi to zebrać, ale czuję się ubogacony


filmy x 2021

11.

apenas el sol reż. arami ullón

słońce to ostatnie, czego biali nie uważają za swoją własność — poruszająca historia współczesnej kolonizacji ayoreo w paragwaju opowiedziana przez nich samych


filmy x 2021

10.

drive my car reż. ryūsuke hamaguchi

murakami wreszcie doczekał się adaptacji adekwatnie tłumaczącej jego wrażliwość na język filmu; to osobliwe studium żałoby, któremu warto dać szansę — bynajmniej nie dlatego, że zachodni krytycy gwarnie rzucili się na ekranizację hamaguchiego


filmy x 2021

9.

dune: part one reż. denis villeneuve

malkontenci mówią, że diunę odarto z filozoficznej otoczki, która była fundamentem powieści; mógłbym rzucić się na sagę herberta i dołączyć do tego chóru, ale wolę po linii najmniejszego oporu cieszyć się ujmującą estetyką i wciągającą fabułą tej najlepszej w tym wieku części „gwiezdnych wojen”


filmy x 2021

8.

honki no shirushi reż. kōji fukada

me-ro-do-ra-ma! 4 godziny telenoweli o podporządkowaniu życia niewyjaśnionej fascynacji wcale się nie dłużą, bo fukada zabiera nas na turbo-emo-roller-coaster; to jedno z moich najprzyjemniejszych kinowych przeżyć minionego roku, nawet pomimo ostatecznej jałowości całego tego seansu — bawiłem się wyśmienicie


filmy x 2021

7.

a thousand cuts reż. ramona s. diaz

zanim jeszcze maria ressa odebrała w zeszłym roku pokojowego nobla, zrealizowano ten dokument otwierający oczy na to, jak rozwój mediów cyfrowych przez postępującą dezinformację sprzyja rozpadowi demokracji; na filipinach czy w polsce, to ta sama historia; warto wyjrzeć poza lokalną bańkę, notując różnice i podobieństwa


filmy x 2021

6.

the tragedy of macbeth reż. joel coen

najpiękniejszy wizualnie film, jak widziałem od lat; adaptacja klasycznego dramatu zrealizowana z rozmachem i kameralnie zarazem, z szacunkiem do tekstu i widowni oddaje szekspirowi to, co szekspira; mało jest historii bliższych człowieczeństwu niż ta, a ta interpretacja coena i mcdormand znakomicie to podkreśla, nawet mimo pewnych mankamentów na drugim planie


filmy x 2021

5.

verdens verste menneske reż. joachim trier

pięknie ogląda się kino, które wie, że jest kinem i umie to wykorzystać, a jednocześnie przedstawia tak lekko i urokliwie zupełnie życiową historię; rel i wtf tańczą tu nóżka w nóżkę aż miło, ale przecież o to chodzi właśnie w kinie, takie filmy pamiętamy, z nimi sympatyzujemy najbardziej


filmy x 2021

4.

gūzen to sōzō reż. ryūsuke hamaguchi

trzy średnie metraże, których punktem wyjścia są szczerość oraz emocje, które wywołuje i ich konsekwencje; hamaguchi w bardzo kameralnym, post-teatralnym anturażu fantastycznie buduje historie, którym nie brakuje meritum i katharsis; zwłaszcza ostatnia opowieść uderza mocno; jeśli z zeszłym roku płakałem na jakimś filmie, to na pewno na tym


filmy x 2021

3.

flugt reż. jonas poher rasmussen

odważnie przełamuje medialną narrację o ludzkich masach, w intymnej rozmowie unaoczniając widzowi koszmar doświadczenia uchodźstwa; animowana forma nie tylko mu nie ciąży, ale potrafi w dokumentalnym duchu pokazać, to, co zazwyczaj pozostaje niewidziane; jednocześnie wciągający i terapeutyczny


filmy x 2021

2.

ghahreman reż. asghar farhadi

najwyraźniej farhadi wyczerpał już zainteresowanie zachodu swoim kinem, zupełnie niesłusznie, bo to jego najlepszy film; dynamicznie opowiedziana historia uderzająca złożonością problematyki moralnej; o tym, że prawda i człowiek to zbyt często jedynie dodatek do społecznej gry pozorów


filmy x 2021

1.

licorice pizza reż. paul thomas anderson

oto kino! i moja nowa ulubiona historia miłosna! zrealizowana z humorem i fantazją, ale bez retuszu szalona karuzela, z której przykro było mi schodzić; oczyszczające metatekstualne doświadczenie filmowe, którego najwyraźniej potrzebowalem jak powietrza

Opublikowano

2021

2021

czasem chciałbym coś wyjaśnić; innym razem przemilczeć — muzyka sama się przedstawi, a to, jak to zrobi i co zrobi z tym inny ktoś, jest przecież zupełnie poza mną; ale jak co roku — spróbowałem; a był to dla muzyki dobry rok, z czterdziestu założonych pozycji wykiełkowało mi wkrótce pięćdziesiąt tytułów, zbiorczo, jak przed rokiem — albumów, utworów, wszystkiego co pomiędzy i ponad to

2021

50.

giveon when it’s all said and done… take time

suplement do 2020 roku, bo wszystkie piosenki poza jedną zostały wydane wówczas, ale dopiero w kolejnym roku giveon należycie wybrzmiał; to raczej reprezentacja potencjału wykonawczo-repertuarowego aniżeli uczciwy longplay; zapowiedź tej faktycznej wielkiej debiutanckiej płyty, która nigdy nie nadejdzie ♪ „world we created”


2021

49.

haim women in music pt iii

mój wyrzut sumienia z 2020 roku — nieopublikowana 41. pozycja zeszłorocznej listy, która słusznie nawiedziła mnie następnego lata, by wytknąć opieszałość; haim były ujmujące jeszcze zanim zagrały u paula thomasa andersona, ale ich trzecia płyta, totalnie bezpretensjonalna, przebojowa, lekko tylko autoironiczna, udała im się jak dotąd najlepiej ♪ „the steps”


2021

48.

jerz igor wyspa

rzutem na taśmę wychyla się zza winkla 2020 jerz igor; autentycznie przykro mi się żyje w świecie, w którym dzieci mogłyby słuchać tych czułych, zabawnych, inteligentnych, pieczołowicie zaaranżowanych i cudownie wydanych piosenek z wyspy igora, a ich zmęczeni rodzice włączają im generyczną mózgotrzepną papkę z 4fun kids na tablecie; wiwat jerz igor po wsze czasy ♪ „smutek”


2021

47.

the staves good woman

nie chciałem powtarzać za rok sytuacji z haim, a inne trzy muzykalne siostry, odkryte przeze mnie przypadkiem w lutym the staves, uderzają w te same struny; może są odrobinę bliżej americany niż heartland popu, ale cudownie słuchało mi się ich, włócząc się ośnieżonym po raz pierwszy od sześciu lat wówczas poboczem i mógłbym to powtórzyć pędząc cadillakiem gdzieś na prowincji nebraski czy minnesoty ♪ „failure”


2021

46.

c. diab in love & fracture

spojrzałem krytycznie na to wydawnictwo pod koniec roku i znów mu uległem; to chyba wykorzystanie w tym kolażu elementów klasycznej muzyki japońskiej sprawia, że mimo progresywnego, na wskroś współczesnego charakteru, jest w tej mieszance coś przyjemnie drażniącego ucho; to aktywny ambient zresztą, taki do robienia brzuszków ♪ „love”


2021

45.

emily scott robinson american siren

organiczna i melancholijna płyta-wachlarz zręcznie mieszająca rozmaite tradycje americany z elementami całkiem współczesnymi, bez poczucia, że coś mogłoby być nie na miejscu; urokliwy, raczej akustyczny, odrobinę tylko melodramatyczny krążek idealny na piesze wycieczki przez ośnieżone pastwiska ♪ „old gods”


2021

44.

louis-jean cormier le ciel est au plancher

słyszałem kilka ładnych płyt romansujących z tradycją nowego chanson, ale najbardziej ujął mnie progresywny cormier, który swój zwyczajowy post-gawędziarski songwriting umieścił w muzycznym kosmosie, rezonującym wielorako z jazzem, syntezatorowym popem czy ambientem; fantastyczny powrót ♪ „l’ironie du sort”


2021

43.

low hey what

nie jestem lowfaniakiem, a początkowy hajp sprawił, że bałem się słuchać tej płyty, ale nie mogłem przejść obok niej obojętnie, bo to jest prawdziwe dźwiękowe doznanie z rockowym songwritingiem zawieszonym idealnie na granicy ciszy i hałasu; chirurgiczna robota — awangardowa poza wszelkim popowym schematem ♪ „white horses”


2021

42.

charlie marie ramble on

długogrający debiut charlie marie wypełnia w zupełności swoją obietnicę z okładki o pełnokrwistym, bezpretensjonalnym, solidnie napisanym, wykonanym i zaaranżowanym country od dziewczyny z pick-upa w kapeluszu i skórzanej kurtce; może robię się sentymentalny ♪ „heard it through the red wine”


2021

41.

the armed ultrapop

poprzednie the armed było bardziej wyraziste, przyznaję, ale ultrapop doskonale uzupełnia tamten koncept, który pozostawił jeszcze sporo przestrzeni na takie granie: pozornie chaotyczne, ale przecież zupełnie przebojowe i, co najważniejsze, totalnie gęste; słuchajcie, bo jest w czym utopić uszy ♪ „all futures”


2021

40.

aaron dilloway & lucrecia dalt lucy & aaron

jeśli ktoś we współczesnej muzyce wymyka się skutecznie wszelkim schematom, to jest to aaron dilloway, który razem z zaprzyjaźnioną kolumbijską wokalistką lucrecią dalt postanowił nagrać płytę z piosenkami w najlepszym znaczeniu muzycznych tradycji panoramy dźwięku, tzn. zupełnie krzywą, rozstrojoną, świdrującą, trollującą (daj bóg taką szansę!) wychowanych na trójce i ich zwierzęta domowe ♪ „the blob”


2021

39.

fbc & vhoor baile

nie sądziłem, że da się zrobić super płytę na jednym tylko schemacie: odgrzewamy miami bass na fawelach, ale wyszło przekozacko; oczywiście vhoor (he’s the dj) i fbc (i’m the rapper) przyprawili całość lokalnymi przyprawami i adekwatnie uwspółcześnili brzmienie, a charyzma fbc i jego współtowarzyszy na mikrofonach sprawiła, że wcale nie wyszło monotonnie, choć w zupełności przecież mogło (young leosia, anyone?) ♪ „polícia covarde”


2021

38.

irena & vojtěch havlovi melodies in the sand

co by było gdyby julia holter wyprodukowała debiut the swell season — być może melodies in the sand — psychodeliczny kameralny folk o niepodważalnie słowiańskiej duszy, soundtrack do samotnej włóczęgi nocą po lesie; co jakkolwiek brzmi obiecująco, zawsze jest złym pomysłem, ale płyta jest dobra; koi i hipnotyzuje ♪ „she is dissolving”


2021

37.

raheem devaughn & apollo brown „honey”

zapomnijcie o tej płycie, jeśli chcecie, ale wcześniej posłuchajcie „honey”; to minimalistyczne, post-quietstormowe R&B prowadzone na ambientowym, niemal drumlessowym bicie; napięcie tworzą tutaj drobiazgi produkcyjne i wielościeżkowo prowadzony natchniony wokal devaughna; jest jak w najlepszych momentach z dyskografii ushera i najsubtelniejszych produkcjach the-dreama


2021

36.

dj manny signals in my head

u manny’ego w zeszłym roku znalazłem wszystko to, czego nigdy nie dał mi (a zwłaszcza ostatnio) rp boo: doskonały balans między footworkowymi bitami a popową melodyjnością i koherencja stylistyczna przy zachowaniu różnorodności; to wyciąg z jednej dobrej bibki, a nie tournée po kilku różnych; do przyjemnego pogibania ♪ „club gta”


2021

35.

black country, new road for the first time

kolejny hajp-trejn, który niemal odjechał beze mnie, ale w ostatniej chwili chwyciłem się solidnego (przyznaję) uchwytu i oto jestem; bo to w gruncie rzeczy dość świeże post-rockowe złożenie bawiące się przede wszystkim emocjami, ale totalnie wymykające się w stronę to muzyki żydowskiej, to punka, to awangardy; to raczej płyta-przeżycie, niż płyta na co dzień; skoro zatem przeżyłem ♪ „science fair”


2021

34.

rauw alejandro „todo de ti”

mój ulubiony radiowy przebój zeszłego lata; neo-dyskotekowy hiszpańskojęzyczny pop mocno przyprawiony nostalgią, nie tylko ze względu na brzmienie, ale przede wszystkim jakąś tęsknotę wyzierającą się z kolejnych refrenów i mostów; niczego nie żałuję


2021

33.

golden boy i never meant for this to happen

nie wiem, czy wiecie, ale moje motto to od zawsze „dobry gabber nie jest zły”, a ta płyta rozszerza je o zupełnie nowy poziom; golden boy inkorporowałx w swoje breakcore’owe bity cały wszechświat kreatywnych sampli, tworząc kontrolowany chaos, którego manifestację doskonale oddaje także okładka ♪ „my type of girl”


2021

32.

kings of convenience „rocky trail”

trzy i pół minuty bezpiecznej przestrzeni, kojącej opowieści szlakiem prowadzącym poza codzienne trudy i obowiązki; ale też fałszywa obietnica rozciągnięcia tej bezwarunkowej czułości do formy długogrającej; niezależnie od tego to absolutnie rozczulające nagranie


2021

31.

yuta orisaka shinri

jest coś nieznośnie znajomego w głosie i melodiach orisaki, a jednocześnie ze względu na śmiałe jazzujące brzmienie to niewątpliwie płyta-przygoda; to wyjątkowo dobrze sprawdzające się połączenie — z jednej strony ogniskujące klimat współczesnego japońskiego singer/songwritingu, z drugiej dzięki kunsztownym aranżom nadające mu ponadczasowego artystycznego sznytu ♪ „bakuhatsu”


2021

30.

guedra guedra vexillology

hipnotyzująca mieszanka chicagowskiego post-house’u na pełnym obrotach, tradycyjnej północnoafrykańskiej rytmiki i ornamentyki prosto z maroka; to nie mój pierwszy raz, a nadal miękną mi kolana ♪ „archetype”


2021

29.

mach-hommy pray for haiti

nawet ja, pogrobowiec mos defa i tribe’ów calledów questów, wreszcie prawdziwie uległem potędze griseldy; ostatecznie wypełnia mnie ten sam jazzowy dym, który wyziera spomiędzy haitańskich opowieści mach-hommy’ego; to prawdziwie doskonała udawana gangsterka, ale nie ta rapowa, film noir w multikolorze, humphrey bogart na kwasie chodzący po ścianie w krwiście czerwonym prochowcu — takie rzeczy ♪ „the stellar ray theory”


2021

28.

c. tangana el madrileño

c. tangana, prawomocnie skazany za obrazoburcze i skazane na klęskę próby pożenienia bogatej muzycznej tradycji starej hiszpanii i sudameryki ze współczesnym latynoskim r&b nie tylko właśnie wyszedł za kaucją, ale ma u stóp cały madryt; a oto ilustracja — tętniąca życiem; wyprowadzająca z ponadczasowych akustycznych melodii pulsujące syntezatorowe motywy tak jakby te zawsze czekały gdzieś w głębi na maga, którego produkcyjne sztuczki odkryją ich prawdziwe oblicze ♪ „tú me dejaste de querer”


2021

27.

zdechły osa „adhdlgbthwdp”

sprzedałem dupe było w całości dość nierówne, ale w tym numerze samym już tylko tytułem zdechły wyraża stan umysłu zwany polską a.d. 2021, a jest do tego tytułu jeszcze cały traczek — łobuzersko mętny, napierdalający sobie w najlepsze na syntezatorowych gitarkach, z poetycką puentą „jebać wszystkich”, od której nie da się uciec w naszym smutnym kraju


2021

26.

midland „cowgirl blues”

to nie ten midland, o którym myślicie, a the sonic ranch nie było prawdziwą płytą, raczej próbą nagrania płyty zrealizowaną przed 10 laty jeszcze zanim grupa z teksasu wspięła się na listy przebojów; swoją drogą to midland to w istocie jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się amerykańskiemu radiu country w ostatnich kilku latach; z wyobraźnią przetwarzając gatunkowe tradycje, operują na skraju niemal yachtrockowego anturażu; „cowgirl blues” to natychmiastowy klasyk, na wyobrażonym countrypopowym siodle dzielnie pędzący aż do dawnego hanka williamsa; pure joy


2021

25.

dominik strycharski core | orkiestra dęta ursus symfornia fabryki ursus

jest taka płyta, która przez lata była dla mnie uosobieniem gęstej i brudnej, ale wciąż intelektualnej atmosfery w big bandowym jazzie — intents and purposes billa dixona; to co zrobił ze swoją orkiestrą w zeszłym roku dominik strycharski pod szyldem ursus jawi mi się jako kreatywne przedłużenie tamtego niedoścignionego dziedzictwa; o ile jednak dixona ciągnęło w stronę subtelnego free jazzu, tak grupa strycharskiego eksperymentuje z post-minimalizmem i rozbuchanym post-futurystycznym industrialem, co pozycjonuje ją jednak zgoła inaczej ♪ „core”


2021

24.

irreversible entanglements open the gates

miałem przed oddaniem tej listy na spokojnie przysiąść i porównać open the gates z dwiema wcześniejszymi płytami irreversible entanglements, by sprawdzić, czy to rzeczywiście oni wypuścili w tym roku swój najbardziej jakościowy projekt, czy to ja jakoś szczególnie otworzyłem się na tę muzykę, mimo że obcowałem z nią i przed rokiem, i przed czterema laty; ostatecznie tego nie zrobiłem — co by to zmieniło? jestem bez reszty urzeczony tą mieszanką miejskiej poezji moor mother przenikającą się w jedno z wielotorowo rozwijającymi się freejazzowymi wątkami i zachwycony intensywnością tego doznania; to mi wystarczy ♪ „lágrimas del mar”


2021

23.

robert plant | alison krauss raise the roof

wspólny projekt planta i krauss pod okiem niezrównanego t bone’a burnetta otworzył w moim muzycznym świecie nowe drzwi; i choć jego zeszłoroczna kontynuacja nie jest urzeczywistnieniem moich wszystkich marzeń, odpowiada doskonale koncepcji połowy perfekcyjnej płyty (drugiej połowy, żeby było jasne), co, jak się miało okazać, w zupełności mi wystarcza; plant i krauss wciąż rozkosznie razem harmonizują wokalnie, repertuar wciąż jest nieoczywisty, a burnett wciąż w większości numerów potrafi zaaranżować czystą magię ♪ „last kind words blues”


2021

22.

youha „abittipsy”

miałem w tym roku kilka k-popowych piosenkowych miłostek, ale żadna z nich nie obezwładniła mnie tak jak ta; to przez tę synthwave’owy pasaż w refrenie, przelot szlakiem neonowej arterii nocnej metropolii; feerie kolorowych świateł wirują coraz szybciej, przez chwilę wszystko jest nagłe i proste; w mostku spływa melancholią, by wybuchnąć euforycznie raz jeszcze; tak się to robi


2021

21.

makaya mccraven deciphering the message

absolutnie odkodowałem twoją wiadomość, makaya! to w zasadzie w równych proporcjach płyta z opartym na jazzowych samplach instrumentalnym hip hopem co bebop, rozczulająco dryfujące po oceanie post-jazzu remiksy drugoligowych klasyków z dograną na nowo i z nową kreatywną energią instrumentarium; rezultat jest rozbrajający, a mccraven producent przebił być może tym samym nawet makayę bandleadera ♪ „autumn in new york”


2021

20.

doran doran

jako domorosły entuzjasta wszelkiego folku z appalachów już po pierwszym odsłuchu ochoczo położyłem tę płytę na półce między davidem thomasem broughtonem a the other years; bardzo blisko mnie płynie ta muzyka, może dlatego, że znaczna część jest śpiewana a cappella w bliskich harmoniach tak, by nawet jeśli by przysiąść przy jej dźwiękach na polanie, można było wciąż usłyszeć szum liści czy szmer pobliskiego strumyka; taka to jest płyta ♪ „down the road”


2021

19.

mary lattimore collected pieces: 2015-2020

rok po roku wytrwale wyróżniam mary lattimore, jednocześnie dzielnie poruszając się ledwie po obrzeżach jej faktycznej dyskografii; po duetach z makiem maccaughanem, ta kolekcja to druga z krawędzi; to płyta w połowie już wydana (od tamtej połowy w 2017 roku rozpoczęło się zresztą moje słuchanie lattimore), lekko sfermentowana historią — mary i moją własną, nieświadomie wyczekiwana; bez żadnego zbędnego konceptu harfistka tworzy tu nieco surrealistyczną (choć w żadnym razie nie ironiczną) dźwiękową przestrzeń, w której można się zapomnieć ♪ „mary, you were young”


2021

18.

sheena ringo „let’s go!”

to był dla mnie rok sheeny ringo — z nią go rozpocząłem i to ona towarzyszyła mi w swoich kolejnych odsłonach przez kolejne miesiące; „let’s go!”, jazzujący cover 90sowego klasyka japońskiej funkującej ekipy original love, tylko potwierdził to, co już wiedziałem, że doskonale zainwestowałem swoje emocje; ringo w jazzowym anturażu zawsze prezentuje się zjawiskowo — jest plastyczna, charyzmatyczna i nadzwyczaj zwinna wokalnie tak, że staje się jednym z elementów orkiestry; to doskonały popowy numer, którego prawdziwy potencjał ringo uwolniła niemal trzy dekady później


2021

17.

juçara marçal delta estácio blues

tyle już słuchałem marçal, na początku z wielkim napięciem, lekkim przerażeniem nawet, teraz z żywą fascynacją; jej zeszłoroczna płyta to jeden z tych mistycznych wielkich powrotów, które powinno się celebrować billboardami w metrze i zwiastunami w wieczornej telewizji; tylko przedmiot nie przystaje, bo blues, jak cała twórczość marçal, jest trudne do przeniknięcia — poskręcane, surowe, dysonantyczne, flirtujące z awangardą; a jednocześnie jest ten korzeń brazylijskości tkwiący głęboko w samym środku tej mieszanki, dzięki któremu wszystkie te groźne epitety zostają momentalnie rozbrojone immanentną tamtejszej muzyce rytmiką ♪ „iyalode mbé mbé”


2021

16.

lulo the restless: rued langgaard reimagined

o tej płycie nie słyszał nikt poza hardkorowymi fanbojami późnoromantycznego duńskiego kompozytora rueda langgaarda (w tej roli akurat niespodziewanie ja); oto dwójka muzyków z kopenhagi rozpisała na wiolonczelę i kontrabas rozmaitości z katalogu kompozytora i zrobiła z tego kameralną płytę (której zresztą nie wydała fizycznie, bo wolała opublikować książkę z dramatycznymi opowieściami z życia langgaarda); ujęła mnie oczywiście ta surowa oprawa (także aranżacyjna), bo czuć tę muzykę blisko; na tyle blisko, że dotyka; a że jest w tej płycie masa ciepła, działa to tym bardziej ♪ „third string quartet”


2021

15.

cassandra jenkins „hard drive”

był taki moment, kiedy usłyszałem „hard drive” (po raz któryś, kiedy mój mózg umiał już z nim obcować, ale wciąż z ciekawością szukał kolejnych detali), że poczułem transcendecję; niedługo potem włączyłem płytę jenkins, kilkakrotnie z nią pobłądziłem, ale wciąż instynktownie wracałem do „hard drive”; czy to ten specyficzny rodzaj melancholii, która sprawia, że niezależnie od tego, co mamy za oknem po chwili bez reszty wypełnia nas jesień? a może jakiś rodzaj medytacyjnego triku, którego nie udało mi się przejrzeć?


2021

14.

san salvador la grande folie

na krótką chwilę oszalałem, gdy usłyszałem tę płytę pierwszy raz; poliwokalny folk z oksytanii, spontaniczna jazda starą deskorolką krętymi dróżkami starych miasteczek gdzieś w pirenejach; le mystère des voix bulgares po lsd; rzecz totalnie abstrakcyjna i totalnie namacalna jednocześnie; wielkie szaleństwo zaiste ♪ „la grande folie”


2021

13.

mdou moctar afrique victime

pamiętam jak dekadę temu zachwycano się powszechnie group bombino, a ja siedziałem sam z boku na ławce, spoglądając na to z niedowierzaniem; wreszcie i ja poczułem pustynnego bluesa, dzięki ostatniej (dość głośnej zresztą) płycie moctara; mam podejrzenia, że owszem, coś pewnie we mnie sfermentowało i ułożyło się, ale to przede wszystkim zasługa tej szalenie ekspresyjnej muzyki zbudowanej na hipnotyzującej powtarzalności gitarowych riffów; w tym stanie hipnozy słuchacz naprawdę ląduje gdzieś w sercu afryki, szczęśliwie mając serdecznego moctara za przewodnika ♪ „afrique victime”


2021

12.

genesis owusu „centrefold”

to chyba pierwszy tak znakomicie poskręcany glitch-soulowy numer, jaki słyszałem; lepiszczem jest tu naturalnie funk i dlatego te wyśpiewane od tyłu refrenowe puzzle udaje się owusu tak zręcznie złożyć z syntezatorowo pulsującym opartym na głębokim basie bitem, rapowym dziedzictwem gila scotta-herona w melorecytowanej zwrotce i oczywiście soulową obudową całości; jeśli ten numer nie jest obłędny, to nie wiem, co jest!


2021

11.

silk sonic an evening with silk sonic

filadelfijski soul i funk to nadal uniwersalny język muzyczny, którym można z powodzeniem podbić świat; tym samym nasze spotifajowo-instagramowe bańki połączyły się na krótką chwilę, dzięki tej płycie w coś na kształt wspólnego doświadczenia; bo to z jednej strony świetnie napisany i wyprodukowany z dbałością o aranżacyjne niuanse album, a z drugiej zapis wieczoru pełnego dobrej zabawy; to muzyka, która miała niebagatelną szansę, by sama przedstawić się słuchaczom; można co prawda polemizować, czy siła jej oddziaływania byłaby tak duża, gdyby nie nazwisko bruno marsa, ale nie da się sprowadzić jej energii, charyzmy, talentu, czaru i flow do celebryckiego szumu ♪ „blast off”


2021

10.

ashley monroe rosegold

w roku, który dla kacey musgraves miał być największym w jej karierze, to ashley monroe gdzieś w cieniu nagrała swoje golden hour; i choć krytyków i słuchaczy monroe podzieliło jej odejście od bardziej organicznego brzmienia w stronę niestroniącej od syntezatorów i drum machines mozaiki, wciąż, co ważne, delikatnej i zniuansowanej; to jednak płyta, która swoją prawdziwą barwę ujawnia dojrzałym latem w słoneczne popołudnia, kiedy kwiaty, szeroko otwarte, pachną już jesienną melancholią; jest w tym wszystkim tęsknota, wrażliwość i kolor ♪ „siren”


2021

9.

emma-jean thackray yellow

okołosoulowa szara eminencja zeszłego roku; debiut, na który się czekało, który błysnął gdzieś w połowie roku i przepadł; a to jest płyta-radość, płyta-vibe, płyta-życie! to zupełnie jak współczesna londyńska scena nu-jazzowa, z której thackray wyrosła, ale jednak inaczej — mniej abstrakcyjnie, a bardziej społecznie; mimo tego thackray nie poświęca złożoności swojej muzyki na ołtarzu prostoty, ale raczej odważa się spróbować fuzji jazzu ze stylistyczną inkluzywnością, oldschoolową imprezowością, brzmieniową figlarnością; no, płyta-życie, pisałem ♪ „our people”


2021

8.

fujii kaze „kirari”

japońskie r&b, jeśli tylko zbudowano je na citypopowym fundamencie, wciąż czaruje i uzależnia; tak było ze mną i z „kirari”; jeśli tańczyłem przy czymś w tym roku na ulicy (kiedy myślałem, że nikt nie widzi), to z dużym prawdopodobieństwem było to „kirari”, które śmiało biegnie radosnym synthfunkowym ściegiem, gładko sunie beztroskim neodyskotekowym torem, aż do poskręcanego finału z daftpunkowym twistem; ōzoku!


2021

7.

wild up julius eastman vol. 1: femenine

czcigodni bogowie minimalizmu, miejcie litość nad nami maluczkimi, którzy nie chcemy już słuchać tych przeklętych pętelek, ale nie potrafimy przestać; wzniosłe i precyzyjne femenine niedocenionego za życia juliusa eastmana powstało prawie pół wieku temu, ale na afisze trafiło dopiero ostatnio z co najmniej czterema mniej lub bardziej głośnymi wykonaniami; nie porównywałem ich; po nagranie grupy wild up z los angeles sięgnąłem niemal odruchowo i mój wewnętrzny mamoń po siedemdziesięciominutowej sesji obcowania z powtarzaną zapalczywie w coraz to nowych konfiguracjach sekwencją eastmana teraz nie potrafi bez tego żyć; ale utwór nie wybrzmiałby tak, gdyby nie doskonała instrumentacja i pełne energii wykonanie; czcigodni bogowie minimalizmu, chcemy tego więcej! ♪ „femenine: no. 7, eb”


2021

6.

jack ingram, miranda lambert & jon randall the marfa tapes

trójka topowych postaci amerykańskiego country pojechała na pustynię, by w jej przestrzeni nagrać wspólnie płytę — wyciszoną, kameralną, surową, wypełnioną ponadczasowymi historiami i melodiami, jakby w opozycji do współczesnego nashville; jest coś szalenie ujmującego w wietrze beztrosko szeleszczącym w mikrofonach; niewiarygodnie wręcz kojąca i ludzka płyta ♪ „two-step down to texas”


2021

5.

cero „nemesis”

po tym jak przed kilkoma laty cero objawili się światu jako pogrobowcy fishmansów i shibuya-kei, uważnie śledzę ich każdy krok, a ten w minionym roku zrobili w sumie tylko jeden — oto on; „nemesis” to przewrotnie progresywny popowy numer napisany bardzo po japońsku, jakby na skraju dwóch zupełnie odrębnych numerów — trapowych zwrotek i harmonizującego psychodelicznego refrenu, które ostatecznie scala w całość spacerockowa gitarowa solówka przejmująca kontrolę nad całością; drugoplanowym bohaterem jest jednak bas, wymownie podkreślający kolejne takty


2021

4.

hélène vogelsinger reminiscence

muzyka jako portal; minimalistyczny progesywny ambient vogelsinger to substancja i przewodnik; subtancja gęsta, galaretowata, wypełniająca dostępne przestrzenie; przewodnik wspomnień, myśli, uczuć, emocji; aktywny ambient, który może skatalizować to, co tylko pozwolimy mu skatalizować; piszę o sobie, a to przecież nie płyta bez właściwości; trudno mi jednak rozerwać pewną symbiozę, która między nami zaszła — musicie mi wybaczyć — najwyraźniej pożarł mnie monolit ♪ „ceremony”


2021

3.

fuubutsushi shiki

fuubutsushi znaczy tyle, co wiersz o danej porze roku lub rzecz z nią się kojarząca, a czteropłytowe okołojazzowe wydawnictwo shiki (cztery pory), konsekwentnie wydawane w częściach w odpowiednich momentach od września do sierpnia, to przepastny zbiór właśnie takich wierszy (rzeczy); posiłkując się japońską poetyką amerykański kwartet w składzie chris jusell, chaz prymek, matthew sage i patrick shiroishi stworzył coś w rodzaju dźwiękowego kalendarza, a przynajmniej ja tak słuchałem tych płyt, w miarę jak się ukazywały, pozwalałem im sobie towarzyszyć, naturalnie otwierając i zamykając cykl; to zupełnie adekwatna w tym kontekście dźwiękowa mieszanka, w której kameralny jazz szkoły europejskiej przyprawiono ambientem, new age’m, post-rockiem, folkiem i nagraniami natury; emanacja świata, który kochamy, w postaci, w której chcielibyśmy zawsze umieć go odbierać ♪ „suzushii kaze”


2021

2.

amaro freitas sankofa

przed wszystkim koloryt! nie samo jednak brzmienie fortepianu freitasa, ale i to co i jak gra, dało życie możliwie najbardziej kolorystycznemu, soczystemu połączeniu elegancji i ekspresji; językiem jest jazz, który znamy w starej post-bopowej tradycji, ale treść jest kwintesencją witalności, nie tylko jazzowej, witalności w ogóle; freitas jest cool, kiedy trzeba, ale potrafi solidnie łoić, też przy zachowaniu wszelkiej odpowiedniości; no i nie jest to jazz wyłącznie importowany ze stanów czy europy, bo brazylia freitasa także tego kolorytu przydaje, odzywając się czasem między wierszami, innym razem zupełnie wprost ♪ „malakoff”


2021

1.

mckinley dixon for my mama and anyone who look like her

tegoroczny wakat po noname nie pozostał zupełnie niewypełniony, czy raczej, jej rodzaj wrażliwości — zarówno tej stylistyczno-brzmieniowej, jak i tej emocjonalno-społecznej — nie pozostał bez odpowiedzi; choć tak naprawdę for my mama and anyone who look like her to rzecz, którą można by też porównać inaczej albo nie porównywać jej wcale, ale trudno, by to skojarzenie nie przeszło przez myśl, gdy wchodzi „mama’s home” oparte na wygrywanych na harfie motywach i delikatnym przepełnionym empatią refrenie; mckinley dixon i jego artystyczna panhiphopowa mozaika wykracza jednak poza ten schemat, zaczepiając to o blackalicious, to o quelle chrisa, to o kendricka lamara, ale tak naprawdę niedająca się opisać poprzez opis stylu innego artysty; to rzecz zupełnie swoista, biegnąca przez neo-soulowe, jazzowe, funkowe, rhythm&bluesowe płotki; osobista przeprawa przez traumę i smutek, po rzeczywistą afirmację na kanwie miejskiej poezji ♪ „brown shoulders”


sekka

tegoroczny przepływ zainspirował „księżyc nad musashino” kamisaki sekki (1904)