Opublikowano

Serotonina

Serotonina

Michel Houellebecq, „Serotonina”, wyd. W.A.B. 2019


To całkiem zabawne, ale na zakończenie liceum moja szkoła podarowała mi „Cząstki elementarne” Houellebecqa. I to wcale nie tak, że ktoś docenił lub przecenił moją dojrzałość i wrażliwość — sam sobie ją wybrałem na chybił trafił. Spodobały mi się: nazwisko autora, wówczas absolutnie nieodczytywalne, okładka — od tamtej pory W.A.B wymyśliło chyba z dziesięć nowych szat graficznych przy okazji kolejnych książek Francuza; i oczywiście opis na tylnej obwolucie. Pamiętam jak obśmialiśmy z kumplami z klasy sformułowanie „rozpasanie seksualne”. Jako przeciętny polski licealista po humanie i rozszerzonej maturze z polskiego nie miałem oczywiście pojęcia o literaturze, ale tym razem byłem naprawdę zaintrygowany. Miałem poczucie sprawczości — oto będę czytał dorosłą książkę, którą sam sobie wybrałem, a za którą zapłaciła moja placówka oświatowa. Wtedy tego nie widziałem, ale było w tej wyprawce na świat coś symbolicznego. Wtedy też czytałem tego Houellebecqa jak słowo objawione. Nie było dla niego tabu — pisał, jak jest — nie miałem wątpliwości. Zwłaszcza że już wtedy mówili, że podobno nie ma już Francji i to się wszystko składało co do joty w jeden obraz.

Piszę o tym, bo chociaż lubiłem Houellebecqa i w kolejnych latach przeczytałem jeszcze kilka jego powieści (polecam zwłaszcza „Mapę i terytorium”, bo jest przewrotna, przełamując zwyczajową dekadencję autora wątkiem kryminalnym), od lat nie miałem ochoty do niego wracać. „Serotoninę” kupiłem zaraz po premierze i na trzy lata odłożyłem na półkę. Teraz sięgnąłem po nią, bo potrzebowałem czegoś znajomego, co mnie nie oszuka. I rzeczywiście od pierwszych stron wiedziałem, że na Houellebecqu można polegać. To kolejny tom w jego gorzkiej serii o upadku zachodniego człowieka. Tym razem bardziej otwarcie diagnozuje swojego bohatera już od samego początku — gość w średnim wieku ma depresję, czuje się przegrany, niekochany, wszystko jest bez sensu. Oczywiście jest inteligentny i ma pieniądze. Może więc rzucić wszystko z dnia na dzień i pogrążyć się w roztrząsaniu swojego upadku. Ktoś na obwolucie, jakaś mądra głowa, nie pomnę nazwiska, zasugerowała mocno, że to opowieść o narcyzie, czy nawet pokoleniu narcyzów. Może poniekąd, ale na pewno nie głównie. Nie jestem specjalistą od psychologii, ale to przede wszystkim obraz człowieka, który nie widzi dalszego sensu by żyć, a po dokonaniu drobiazgowej wiwisekcji piórem defetysty Houellebecqa (współczuję bohaterowi takiego autora), coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że nic dobrego już go nie czeka.

I to jest dobrze opisana historia. Houellebecq co prawda zaznajomionego z nim czytelnika (czyli nie osiemnastoletniego mnie) niczym nie zaskoczy, ale czyta się go dobrze. Oczywiście upraszcza relacje damsko-męskie do aktów kopulacji, ale są też momenty, że sam podgryza i kwestionuje swoje własne teorie, co zawsze jest miłym ludzkim akcentem, gdy ma się przed sobą opowieść sterylnie napisaną przez wszechwiedzącego (czy przynajmniej — nieznoszącego sprzeciwu) autora. Podoba mi się też w „Serotoninie”, że trudniej niż w poprzednich książkach Houellebecqa, przychodzi czytelnikowi przeniesienie osobniczej perspektywy bohatera na ogół społeczeństw zachodu. Z jednej strony to na tej posępnej profetyce pisarz zyskał międzynarodowy rozgłos, z drugiej, z perspektywy, był to jednak chwyt dość tani. Mniej widowiskowa, ale uczciwsza jest taka intymna historia bez wielkiej moralizującej puenty, którą to historię czytelnik może sobie odnieść do czego i jak chce. Dzięki temu, mimo minorowego tonu tej powieści, muszę przyznać (z zaskoczeniem), że żaden inny Houellebecq mnie tak nie podbudował i nie zachęcił do działania jak „Serotonina”. Nie dlatego, że inni mają gorzej. Dlatego, że wiem, że jednak da się inaczej. A przynajmniej warto spróbować.

Serotonina

Dodaj komentarz