Antal Szerb, „Podróżny i światło księżyca”, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 2017
Ta książka nadała mojemu tegorocznemu latu głębię, której nie spodziewałem się dosięgnąć. Nasyciła nią kolejne upalne dni i nastroiła na podróż, na którą, nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał ochotę. A stało się to dlatego, że jako czytelnik jestem trochę jak dziecko we mgle. Wybieram swoje książki impulsywnie i rzadko kiedy rozpoczynając lekturę, mam jakiekolwiek pojęcie o fabule, czy nawet o samym autorze. Tak było i tym razem.
Okazało się, że akcja powieści węgierskiego klasyka Antala Szerba, dzieje się podczas letnich wakacji we Włoszech w trakcie podróży poślubnej głównego bohatera i jego nowej żony. Podróż ta wiąże się jednak z pewnym ryzykiem, bo Włochy to dla tytułowego podróżnego kraina duchów przeszłości nie do końca jeszcze zamkniętej. Nasz bohater ma bowiem nieznośną praktycznemu mieszczańskiemu życiu cechę romantycznych zrywów ku temu, co minione, a być może, nieutracone jeszcze na zawsze. To komplikuje sytuację młodej pary w sposób, którego nie chcę przedwcześnie zdradzać. Akcja powieści dzieje się jednak, dzięki tym lunatycznym zapędom niemłodego już inżyniera, nie tylko na ziemi włoskiej, ale też w Paryżu i oczywiście w Budapeszcie.
Szerb doskonale równoważy zresztą tych kilka planów czasu i miejsca, podobnie jak doskonale udaje mu się przeplatać wewnętrzne doświadczenia bohaterów z rzeczywistą akcją. Zręcznie tasuje i rozdaje czytelnikowi także kolejne myśli przewodnie rozpostarte szeroko między chęcią ucieczki od mieszczańskiego życia a naturą człowieka w ogóle, historią religii i sztuki a ponadczasową potrzebą oswojenia śmierci, tym co materialne a tym co duchowe. Dzięki tej narracyjnej zwinności, miałem wrażenie, że jedna tylko przedstawiona tu historia zawiera w sobie kilka różnych powieści. Nie miałem jednak poczucia rozdźwięku — wręcz przeciwnie, była to przyjemna fuzja, której granice zacierała cechująca autora szlachetna erudycja, zawsze pozostająca w granicy rozsądku.
Wreszcie — to książka, która w ożywczy sposób pobudziła moją wyobraźnię, która pomimo rozległej materii, którą próbowała objąć, spełniła pierwszy i podstawowy warunek doskonałej letniej lektury — wykreowała fascynującą historię pełną wyrazistych postaci, a wraz z nimi żywe obrazy i uczucia. W moim spektrum literackim najbliżej chyba gawędziarzowi-erudycie Szerbowi do gawędziarza-erudyty Kundery, ale to tylko nieśmiały trop. Resztę moich obrazków, muzycznych, filmowych, czasem dalekich, może irracjonalnych, zatrzymam jednak dla siebie. Sięgnijcie sami po „Podróżnego i światło księżyca” — z pewnością odnajdziecie wiele własnych, tym zresztą cenniejszych!