już myślałem, że w tym roku żadnych wyborów filmowych z mojej strony nie będzie, bo zeszły rok był bezprecedensowym kryzysem kinowym, za którym jakoś naturalnie przyszło znużenie formą filmu jako taką; znużenie, którego nie potrafię wyjaśnić — może kino było dla mnie bardziej formą socjalizacji aniżeli ucieczki? a może właśnie było formą ucieczki i z tej roli wygryzła je bez skrupułów sama pandemia? potrafiłem natomiast je odczuć, bo wiem, że oglądałem mniej; ale była to też sinusoida, z tygodniami jakichś szczeniackich wypieków na policzkach, że można już obejrzeć to czy tamto; rozdanie oscarów zawsze motywuje mnie, by ostatecznie rok filmowo zamknąć, a to prymitywne zestawienie to jedyny sposób, by jakoś symbolicznie tego dokonać
„no to dokonuję”, pomyślałem rano w przededniu rozdania nagród amerykańskiej akademii (to ostatni dzwonek), a teraz siadając do komputera, by jakoś uczciwie to zebrać (a filmy na tej liście to przedział między 2019 a 2021 rokiem), sam bardzo się zdziwiłem, że aż tyle widziałem od poprzedniego zestawienia względnie świeżych rzeczy, które jakoś ze mną nadal rezonują i z jakiegoś powodu chcę je polecić i zapisać tutaj — bo to jest moje główne kryterium wyboru i cel tego podsumowania zarazem; z racji że minęło prawie pięć kwartałów (a nie jak zazwyczaj cztery) wybrałem aż dwadzieścia tytułów ze świadomością, że to, co mi umknęło, być może znajdzie tu swoje miejsce za rok
20. |
été 85 reż. françois ozon |
ozon jak zwykle zręcznie balansuje na granicy i dostarcza na kilku poziomach; to albo kiczowaty pastisz „call me by your name” może nawet 80sowego rohmera, albo nieznośny melodramat — co kto woli; meandrując między sentymentalizmem i absurdem, prowokuje do zajęcia stanowiska zarówno względem przedstawionej historii, jak i niejednoznacznej formy
19. |
lekcja miłości reż. katarzyna mateja / małgorzata goliszewska |
z empatią o zrywaniu kręgu przemocy, miłości do siebie i innych oraz o tym, że nigdy nie jest za późno na zmiany; wzruszający, bezpretensjonalny i pozytywny dokument oglądany już w ogniu pandemii z jakąś nadzieją na odzyskanie normalności w sercu
18. |
nomadland reż. chloé zhao |
ludzkie studium zagubienia w żałobie przyjmującego formę nieustannej wędrówki; frances mcdormand jak zwykle fenomenalna, tło chloé zhao niemal dokumentalne, film-medytacja, w którym na drodze do pełni szczęścia stoi obrzydliwie sentymentalna muzyka
17. |
crip camp: a disability revolution reż. nicole newnham / jim lebrecht |
to flm z tych, które pokazują, jak przełamywać słabości i postawić na swoim; historia jak w wychowankach hippisowskiego obozu dla osób z niepełnosprawnościami narodził się bunt wobec niekrytej instytucjonalnej odrazy; budujący i empatyczny
16. |
never rarely sometimes always reż. eliza hittman |
z empatią i realizmem o traumie niechcianej nastoletniej ciąży; bohaterki spojrzeniami wyrażają tu więcej niż w innych filmach całe ścieżki dialogowe; warto niezależnie od poglądu na sprawę
15. |
welcome to chechnya reż. david france |
ważny film, który przede wszystkim ma naświetlić proceder prześladowań gejów w czeczenii; mimo braku formalnych fajerwerków, ogląda się go jak na szpilkach; szkoda, że amerykańska akademia nie znalazła dla niego miejsca w gronie nominowanych dokumentów; świat powinien o tym usłyszeć i zareagować
14. |
better days reż. derek tsang |
to jedna z tych nieprawdopodobnych historii, które tak kochamy w kinie; zrealizowana ze zrozumieniem opowieść maltretowanej w szkole dziewczynki, która w chińskim krzywym zwierciadle przybiera obrót zupełnie szalony; ogląda się to wszystko z zapartym tchem i narastającym w widzu poczuciem sprawiedliwości społecznej; tsang mógł co prawda skończyć go kwadrans wcześniej, ale nawet to wybaczam
13. |
tenki no ko reż. makoto shinkai |
makoto shinkai nigdy nie zastąpi produkcji ghibli, ale po latach suszy (ze strony miyazakiego i spółki) oraz nauki na własnych błędach, potrafi zaspokoić to samo pragnienie — beztroskiej, szalonej animowanej przygody; jest przy tym trochę naiwny i oparty na dosyć podstawowych emocjach, ale przepiękna realizacja i fantastyczna dynamika chwytają za serce; do wymiany niestety pozbawiona wyczucia ścieżka dźwiękowa
12. |
spaceship earth reż. matt wolf |
jeśli nie słyszeliście historii tego projektu, gdy w latach 90. próbowano w warunkach izolacji od świata zewnętrznego odtworzyć w miniaturze ziemskie ekosystemy, pisałem o tym dość obszernie w zeszłym roku w tekście o książce bucky’ego fullera, która całe to szaleństwo zainspirowała; temat jest fascynujący i kompetentnie to uchwycono, choć może nie do końca wyczerpano — to motyw co najmniej na serial; sam film natomiast robi wrażenie linearnością akcji przywodzącą na myśl kino fabularne; polecam wszystkim, którzy nie boją się wyjść poza schemat
11. |
ema reż. pablo larraín |
to jeden z tych seansów, podczas których stopniowo coraz bardziej i bardziej nienawidzi się głównych bohaterów, reżysera i scenarzysty, ale które jednak swoim tempem i pokrętną ścieżką zmierzają ku czemuś, co pozwala te emocje uwolnić, a ich dotychczasowe miejsce zająć poczuciem jakiegoś spełnienia
10. |
palm springs reż. max barbakow |
jakkolwiek uwielbiam samberga, nie sądziłem, że będzie mi jeszcze dane obejrzeć z nim film, który uznam za dobry, a palm springs jest nie tylko dobre, ale wciągające, odstresowujące i niegłupie; to trochę taki dzień świstaka dla milenialsów, z chwilą na refleksję i masą humoru; dawno nie oglądałem bardziej udanej komedii
9. |
sound of metal reż. darius marder |
zrealizowany z realizmem i empatią, które unaoczniają widzowi osobistą tragedię bohatera, ale bez wpadania w pułapkę sentymentalizmu czy melodramy; warto tę historię poznać, poczuć ją i usłyszeć; nie oscarowy bait, raczej niespodziewany zwrot akcji w nominacjach tegorocznego rozdania
8. |
black bear reż. lawrence michael levine |
nabrałem się, przyznaję, sam nie wiem, na co, ale mam wrażenie, że dawno nie oglądałem kina, które podeszłoby mnie w tak nieoczywisty sposób; obie części filmu uzupełniają się wzajemnie, tworząc fascynującą mapę znaczeń oddającą wybrzmiewające mi w głowie do dziś słowa bohaterki, że istnieją myśli, które można wyrazić tylko w formie filmu
7. |
sorry we missed you reż. ken loach |
wyrzut sumienia zeszłorocznego zestawienia, wówczas z bólem odłożony na później, znalazł u mnie miejsce rok później; janerka śpiewał kiedyś, że potrzeba więcej lol (które chcą zmieniać świat), a ja muszę tę myśl przekręcić, potrzeba więcej loachów; brytyjski twórca bez hiperbolizacji, ale z empatią pokazuje twardą codzienność rodziny robotniczej, na drugim planie piętnując nadużycia bezdusznego systemu; mocne kino
6. |
colectiv reż. alexander nanau |
pojawiło się w filmie sformułowanie „węzeł gordyjski” i ono najbardziej trafnie opisuje to, co działo się w systemie opieki zdrowotnej w rumunii w czasach pożaru klubu colectiv w 2015 (i zapewne nadal trwa) — system stworzony, by karmić sytych kosztem tych w potrzebie; fenomenalne kino śledcze i obraz bezsilności tych, którzy próbują coś zmienić; niestety nie trudno zobaczyć w nim odbicie naszego polskiego podwórka
5. |
portrait de la jeune fille en feu reż. céline sciamma |
kolejny film przegapiony przed rokiem, przywrócił mi ochotę na kino w minione wakacje; nieśpieszny, ale gęsty, bogaty w ponadczasowe konteksty i wątki; zrealizowany z malarską gracją, ale bez posągowej dostojności; doczekał się zresztą w tym roku mniej zajmującego naśladowcy w postaci filmu amonit
4. |
promising young woman reż. emerald fennell |
rozkosznie metapopkulturowe kino rape and revange pełną gębą, w którym dla pogłębienia efektu zarówno „rape”, jak i „revange” wykorzystano piosenkę paris hilton; moja przyjaciółka nazwała go nadzwyczaj trafnie kwaśnym cukierkiem, który w kolorowym papierku skrywa zawartość, którą nie każdy będzie w stanie przełknąć; dobre i ważne kino
3. |
the father reż. florian zeller |
teatr telewizji z dwiema fenomenalnymi rolami głównymi; mimo pewnej przewidywalności udało się zellerowi pokazać temat, od strony której nie ujęto jeszcze tak zręcznie w filmie live action; rezonuje ze mną do dziś, może dlatego, że w gestach i słowach hopkinsa dostrzegłem rysy mojej nieżyjącej babci?
2. |
zabij to i wyjedź z tego miasta reż. mariusz wilczyński |
afirmacja brzydoty i groteski jako ostatnia deska ratunku starzejącego się łodzianina; obrośnięty licznymi legendami jeszcze na długo przed przesuwaną w nieskończoność premierą surrealistyczny trip o przemijaniu narysowany kreską czołówki miliarda w rozumie; ktoś napisał w sieci i zebrał przy tym wielki poklask, że to definicja kina dla boomerów; jeśli tak, mogę być boomerem, bo mnie ten film z całym swoim gorzkim bełkotliwym sentymentalizmem ujął na wielu poziomach; poczułem się jednością z brudem szarych ulic i brudem za paznokciami, i wszystkim tym, co na co dzień wolelibyśmy wyprzeć, a co jednak nas mimowolnie kształtuje i bez czego nie bylibyśmy nami
1. |
quo vadis, aida? reż. jasmila žbanić |
bezsilność w obliczu wojny i biurokracji; dobitny portret natury ludzkiej; poniewiera widza, choć ani przez chwilę nie epatuje dosłowną brutalnością; esencja kina antywojennego; kładę na jednej półce obok idź i patrz i idę, i patrzę