Marcin Wicha, „Jak przestałem kochać design”, wyd. Karakter, 2015
Marcin Wicha zna się na designie, jest spostrzegawczy i ma lekkie pióro. Więcej — naturalną zdolność, by swoje spostrzeżenia, niezawieszone przecież w próżni, ubierać w anegdoty. Czy może raczej — nie rozbierać ich mimowolnie z kontekstu, który też ma swój ciężar, dzięki czemu „Jak przestałem kochać design” rezonuje z czytelnikiem, nawet jeśli ten o designie nie wie nic. Owszem, są to czasem opowiastki dość insiderskie, ale w każdej kolejnej, inside może być ktoś inny. Forma sprzyja zresztą inkluzywności. Wicha jest językowym minimalistą. Pisze tyle, ile powinien. Rzadko więcej. A jego książka składa się z modułów, które akurat on czy jego wydawca poukładali w trzech częściach w kolejności, która wydaje się raczej intuicyjna niż konieczna. Czytelnik może dowolnie te moduły przekładać, pomijać nawet, jeśli okaże się, że akurat w przypadku tego czy tamtego jest za bardzo outside. Bo Wicha nie prowadzi za rękę. Puenty pojawiają się tu przy okazji, często w niedopowiedzeniach, czasem wprowadzane są w bieg tekstu niejako tylnymi drzwiami, by dopiero po ostatniej kropce objawić się czytelnikowi. To książka dialogująca. Wydawca użył na obwolucie słowa „finezyjna”, które wcale nie wydaje mi się nie na miejscu. Podobnie jak „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” i tutaj czyta się Wichę fenomenalnie — jednym tchem, ale paradoksalnie dlatego, że jest tu dużo przestrzeni na swobodny oddech.