Oscary tuż za rogiem. Najwyższy czas spojrzeć krytycznie na produkcje kinowe 2016 roku. Jak zwykle oceniam to, co widziałem, więc jeśli czegoś jeszcze zobaczyć nie miałem okazji (tu w głowie siedzą mi tym razem przede wszystkim Sieranevada i Szwedzka teoria miłości), to może uwzględnię je w przyszłorocznym podsumowaniu, a może wyedytuję to.
10. Deadpool
reż. Tim Miller
Oho, wreszcie jakiś superbohater, który faktycznie jest zabawny i nie próbuje wciskać dzieciakom kitu o swojej szlachetności. Przełamuje przy tym jeden z największych problemów współczesnego kina gatunkowego — infantylny idealizm. Zrealizowany z wigorem i wyobraźnią nie pozostawia miejsca na nudę, co nawet jeśli nie pozostawia również wiele do dopowiedzenia.
9. Manchester by the Sea
reż. Kenneth Lonergan
Prosta życiowa historia, ale znakomicie poprowadzona, przedstawiona i zagrana, choć ze względu na realistyczne podejście twórców do amerykańskiej codzienności trudna do jednoznacznego nagrodzenia owacjami na stojąco. Wzmocniona obrazami wzburzonego zimowego morza i przejmującą muzyką Haendla.
8. Elle
reż. Paul Verhoeven
Dziwna, niejednoznaczna historia życia kobiety. Drobiazgowo napisana i zrealizowana, dzięki czemu magnetyzuje, wchodzi w głowę i rodzi liczne pytania. Znakomita rola Isabelle Huppert.
7. Wołyń
reż. Wojtek Smarzowski
Potężne antywojenne wezwanie w klimacie fenomenalnego Idź i patrz Klimowa. Smarzowski jednak metafizykę zastępuje bezpośredniością, która z jednej strony jest jego największym orężem, ale z drugiej przybiera też formę pewnej kotwicy, która trzyma artystyczną stronę filmu na uwięzi. To uniwersalne kino o zbrodniach nienawiści, horrorze wojny i głęboko zakorzenionej irracjonalnej niechęci do drugiego człowieka.
6. The Neon Demon
reż. Nicolas Winding Refn
Nie jestem fanem filmów-teledysków ale zatopiony w synthwave’owym sosie hiperestetyczny Refn potrafi z fabularne nic przekuć na obraz, który zachwyca, szokuje i trzyma w napięciu bez poczucia straconego czasu i post-intelektualnego kreacjonizmu.
5. I, Daniel Blake
Ja, Daniel Blake reż. Ken Loach
Poruszające społecznie zaangażowane kino o bezsilności zwykłego człowieka w starciu z bezdusznym systemem. Loach podchodzi do tematu z empatią, roztropnie rozkładając akcenty — momentami zabawnie, częściej wzruszająco, ale bez zadęcia i żerowania na emocjach.
4. Perfetti sconosciuti
Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie reż. Paolo Genovese
Gdy zaczynałem seans, nie sądziłem, że wybaczę Genovesemu to nieco tandetne, rzemieślnicze wykonanie. Ale chwilę później zupełnie o tym zapomiałem, bo zaczęło się robić najpierw intensywnie, a później już tylko ekstremalnie. Znakomite kino, które wygrywa wszystko prostym, ale błyskotliwym pomysłem, świetnym aktorstwem i koniec końców jednak znakomitą realizacją.
3. Toni Erdmann
reż. Maren Ade
Nie zrozumcie mnie źle — kibicuję reżyserkom, ale (może przez zbyt wiele godzin zmarnowanych na oglądaniu filmów Szumowskiej) zazwyczaj jestem nieufny. Tymczasem Maren Ade udało się stworzyć (na pewnej płaszczyźnie) Wielkie piękno minionego roku. Toni Erdmann idealnie łączy nieocenioną wartość komediową z niepopadającą w tanie moralizatorstwo refleksją na temat współczesnego świata — pomiędzy ojcem a córką, spokojną (nie oszukujmy się, pozornie) emeryturą a korporacyjnym wyścigiem szczurów. Ade skrupulatnie analizuje relacje swoich bohaterem i w szalonym splocie zdarzeń popycha ich ku sobie ku radości widzów.
2. La La Land
reż. Damien Chazelle
Zawrotnej urody kino w stylu starego Hollywood, z przepiękną Emmą Stone i niemniej wcale czarującym Ryanem Goslingiem w rolach głównych, którzy chociaż (a może właśnie dlatego, że) nie są Rodgers i Astaire’m, dzięki pewnym niedoskonałościom i całej masie uroku bez problemu niosą cały film. Fabularnie to prosta historia w stylu american dream, która gdzieś wpół drogi spotyka się z Casablanką i przynajmniej tuzinem innych klasycznych obrazów, muzycznie zaś — eksplodujący feerią barw orkiestrowy jazz w przystępnym, ale nie rozwodnionym wydaniu skutkujący kilkoma najlepszymi musicalowymi numerami ostatniego półwiecza. Filmowe pleasure w amerykańskim wydaniu już dawno nie było mniej guilty.
1. 「海よりもまだ深く」
Po burzy reż. Hirokazu Koreeda
Tym razem Koreeda na tapet bierze rozczarowanie i jak zwykle po mistrzowsku przeplata w tej prostej, bardzo życiowej rodzinnej historii w idealnej proporcji humor i autorefleksję.